Aktualnie siąpi za oknem, jest buro i mgliście, więc pomyślałam: koniecznie muszę coś napisać o typowo wakacyjnych lekturach! Może to przywróci letnią pogodę. Drugi oddech - Philippe Pozzo di Borgo Philippe uległ wypadkowi, który nieodwracalnie go unieruchomił, i teraz wspomina swoje życie. W pierwszej części książki opisuje swoje wcześniejsze doświadczenia, aż do śmierci ukochanej żony Béatrice. Jako młody człowiek żył w złotej klatce,...
Bardzo często widywałam tę książkę w mojej miejskiej bibliotece, gdzie przeczytałam chyba wszystkie ciekawsze książki z działu dla dzieci/młodzieży, jednak nigdy nie miałam okazji zapoznać się z debiutem tego amerykańskiego pisarza, jakim jest John Green. Dopiero jakiś czas temu natrafiłam w internecie na Zielony Boom i "The Fault in Our Stars" i tak też ludzie po kolei zachwalali jego twórczość. Wtedy trafiło też we mnie, że przecież kojarzę tytuł "Looking for Alaska" i nawet wiem, gdzie zdobyć tę książkę.
W miejskiej jej nie mieli. Akurat, kiedy zaczęłam przeżywać pewnego rodzaju fascynację tą młodzieżówką. I tak zapomniałam o powieści, żyłam sobie wśród innych noweli, a później poszłam do Książnicy. No i przez przypadek trafiła mi w ręce. To było parę dni temu.
Na pierwszy rzut oka historia dość popularna, znana i oklepana. Młody outsider, jakich wielu w powieściach młodzieżowych (żeby czytelnicy mogli bardziej się wczuć w sytuację bohatera?) wyjeżdża do szkoły poza miejscem zamieszkania, tam poznaje przyjaciół, którzy są troszkę zwariowani, nie da się przy nich nudzić. I tak zaczynają tworzyć swoją własną, małą i elitarną grupę, w której są szczęśliwi, napruci i wolni.
Jednak John Green dokonał czegoś niebywałego, stworzył powieść, w której śmiech przeplata się ze smutkiem, bólem i inteligentnymi dialogami pomiędzy postaciami. Nie powiedziałabym, że jest to typowa młodzieżówka, gdzie Smerfy są dobre, a Gargamel zły. Wszyscy mają w sobie coś dobrego, ale także popełniają błędy. Przez to są tacy ludzcy i interesujący.
Klucha to chłopak, którego wyobrażamy sobie, jako kolesia grającego non stop na playstation z chrupkami, colą i energetykami pod ręką, który może i widzi ładne dziewczyny, imprezy, ale czuje, że stać go jedynie na obserwowanie tych "zjawisk". Pogodził się z tym, że nigdy nie będzie w elicie najpopularniejszych, jakie możemy spotkać w (prawie) każdej klasie. Jednak jakaś jego część chciałaby to zmienić. Bo kto nie pragnie tego, żeby być pożądanym i lubianym? Takim typem, bez którego nie uda się żadna impreza. Bo czegoś będzie na niej brakowało. I właśnie tego "czegoś" naszemu bohaterowi brak. A przynajmniej on tak uważa. Osobiście nic do niego nie mam, wychował się w kochającej rodzinie. Jednak uznał, że czegoś mu brak. I tak też wyruszył na pewnego rodzaju wędrówkę. I książka rozpoczyna się razem z jego wyjazdem i nowym życiem, którego pragnął...
Nie chcę streszczać książki, bo jaki byłby w tym cel, skoro nikt nie musi czytać powieści Greena do szkoły i żadne bryki nie są nikomu potrzebne, ale chciałabym na chwilę zatrzymać się przy przyjaciołach Kluchy.
Pułkownik to osoba przypominająca mi Prosiaczka z "Kubusia Puchatka" - mały ciałem, ale wielki duchem. Coś w tym jest, bo pomimo swojej budy, Pułkownik to świetny żołnierz. Strateg, który nigdy nie kabluje i jego najwyższą wartością jest honor. To także oddany przyjaciel, który, jak to wojskowy, lubi się trochę rządzić.
Takumi to Japończyk, który mówi zabawne rzeczy, jest jednym z muszkieterów i jakoś więcej o nim nie zapamiętałam;)
Natomiast Lara niezwykle mnie bawiła. Świetna Rumunka z jeszcze lepszym akcentem i zachowaniem trochę jakby Rumunia leżała na Marsie, a nie na tej samej planecie, na której żyją Amerykanie. W pewnym momencie książki było mi jej po prostu szkoda.
Alaska zasługuje chyba na największą część mojego wpisu dotyczącego książki Greena, ale wszyscy o niej gadają, więc trochę mam dość jej popularności. Która wzięła się skąd? Ta dziewczyna fascynuje innych, jest dziwna, hipnotyzuje swoimi szmaragdowymi oczami, jak to określił Klucha. Odbiega od normy, zachowuje się jak osoba z chorobą dwubiegunową. Świetne pomysły, świetne lektury. Inteligentna. Nie potrafi poradzić sobie z własną przeszłością, ale często zachowuje się jak hipiska, która chwyta dzień i pędzi na bezdechu. Może irytować, intrygować, ale nikt nie przejdzie obok niej obojętnie. Sama żyje trochę na krawędzi prawa, nie raz ryzykuje wyrzuceniem ze szkoły. Jednak zawsze się jej udaje wyjść bez szwanku. No, prawie zawsze...
Bohaterowie są tak barwni, że musiałam chociaż trochę o nich napisać. W gruncie rzeczy to oni tworzą tę historię, bez nich książka byłaby nudna, przewidywalna i mogłabym ją określić jako "jedną z wielu". A powieść Greena, a w szczególności Alaska są wyjątkowe.
Dlaczego jeszcze warto sięgnąć po tę lekturę? Ponieważ nie ma jasnego zakończenia. Tkwimy pomiędzy stronami czekając na wyjaśnienie pewnej tajemnicy, kiedy dochodzimy do ostatnich kartek pamiętnika Kluchy (bo książka została napisana w formie pamiętnika podzielonego na wydarzenia PRZED i PO) i dowiadujemy się, że pewnych rzeczy po prostu się już nie dowiemy. Nie ma jak, nie ma po co. Niektóre sprawy musimy sami przeżyć i tyle. Green dał pole do popisu czytelnikowi, możemy interpretować zachowanie bohaterów dowolnie, jest wiele możliwości ich motywacji. I za to cenię dobrą książkę, która niczego nie narzuca, ale zmusza do myślenia.
Moja ocena : 5/5
W miejskiej jej nie mieli. Akurat, kiedy zaczęłam przeżywać pewnego rodzaju fascynację tą młodzieżówką. I tak zapomniałam o powieści, żyłam sobie wśród innych noweli, a później poszłam do Książnicy. No i przez przypadek trafiła mi w ręce. To było parę dni temu.
Na pierwszy rzut oka historia dość popularna, znana i oklepana. Młody outsider, jakich wielu w powieściach młodzieżowych (żeby czytelnicy mogli bardziej się wczuć w sytuację bohatera?) wyjeżdża do szkoły poza miejscem zamieszkania, tam poznaje przyjaciół, którzy są troszkę zwariowani, nie da się przy nich nudzić. I tak zaczynają tworzyć swoją własną, małą i elitarną grupę, w której są szczęśliwi, napruci i wolni.
Jednak John Green dokonał czegoś niebywałego, stworzył powieść, w której śmiech przeplata się ze smutkiem, bólem i inteligentnymi dialogami pomiędzy postaciami. Nie powiedziałabym, że jest to typowa młodzieżówka, gdzie Smerfy są dobre, a Gargamel zły. Wszyscy mają w sobie coś dobrego, ale także popełniają błędy. Przez to są tacy ludzcy i interesujący.
Klucha to chłopak, którego wyobrażamy sobie, jako kolesia grającego non stop na playstation z chrupkami, colą i energetykami pod ręką, który może i widzi ładne dziewczyny, imprezy, ale czuje, że stać go jedynie na obserwowanie tych "zjawisk". Pogodził się z tym, że nigdy nie będzie w elicie najpopularniejszych, jakie możemy spotkać w (prawie) każdej klasie. Jednak jakaś jego część chciałaby to zmienić. Bo kto nie pragnie tego, żeby być pożądanym i lubianym? Takim typem, bez którego nie uda się żadna impreza. Bo czegoś będzie na niej brakowało. I właśnie tego "czegoś" naszemu bohaterowi brak. A przynajmniej on tak uważa. Osobiście nic do niego nie mam, wychował się w kochającej rodzinie. Jednak uznał, że czegoś mu brak. I tak też wyruszył na pewnego rodzaju wędrówkę. I książka rozpoczyna się razem z jego wyjazdem i nowym życiem, którego pragnął...
Nie chcę streszczać książki, bo jaki byłby w tym cel, skoro nikt nie musi czytać powieści Greena do szkoły i żadne bryki nie są nikomu potrzebne, ale chciałabym na chwilę zatrzymać się przy przyjaciołach Kluchy.
Pułkownik to osoba przypominająca mi Prosiaczka z "Kubusia Puchatka" - mały ciałem, ale wielki duchem. Coś w tym jest, bo pomimo swojej budy, Pułkownik to świetny żołnierz. Strateg, który nigdy nie kabluje i jego najwyższą wartością jest honor. To także oddany przyjaciel, który, jak to wojskowy, lubi się trochę rządzić.
Takumi to Japończyk, który mówi zabawne rzeczy, jest jednym z muszkieterów i jakoś więcej o nim nie zapamiętałam;)
Natomiast Lara niezwykle mnie bawiła. Świetna Rumunka z jeszcze lepszym akcentem i zachowaniem trochę jakby Rumunia leżała na Marsie, a nie na tej samej planecie, na której żyją Amerykanie. W pewnym momencie książki było mi jej po prostu szkoda.
Alaska zasługuje chyba na największą część mojego wpisu dotyczącego książki Greena, ale wszyscy o niej gadają, więc trochę mam dość jej popularności. Która wzięła się skąd? Ta dziewczyna fascynuje innych, jest dziwna, hipnotyzuje swoimi szmaragdowymi oczami, jak to określił Klucha. Odbiega od normy, zachowuje się jak osoba z chorobą dwubiegunową. Świetne pomysły, świetne lektury. Inteligentna. Nie potrafi poradzić sobie z własną przeszłością, ale często zachowuje się jak hipiska, która chwyta dzień i pędzi na bezdechu. Może irytować, intrygować, ale nikt nie przejdzie obok niej obojętnie. Sama żyje trochę na krawędzi prawa, nie raz ryzykuje wyrzuceniem ze szkoły. Jednak zawsze się jej udaje wyjść bez szwanku. No, prawie zawsze...
Bohaterowie są tak barwni, że musiałam chociaż trochę o nich napisać. W gruncie rzeczy to oni tworzą tę historię, bez nich książka byłaby nudna, przewidywalna i mogłabym ją określić jako "jedną z wielu". A powieść Greena, a w szczególności Alaska są wyjątkowe.
Dlaczego jeszcze warto sięgnąć po tę lekturę? Ponieważ nie ma jasnego zakończenia. Tkwimy pomiędzy stronami czekając na wyjaśnienie pewnej tajemnicy, kiedy dochodzimy do ostatnich kartek pamiętnika Kluchy (bo książka została napisana w formie pamiętnika podzielonego na wydarzenia PRZED i PO) i dowiadujemy się, że pewnych rzeczy po prostu się już nie dowiemy. Nie ma jak, nie ma po co. Niektóre sprawy musimy sami przeżyć i tyle. Green dał pole do popisu czytelnikowi, możemy interpretować zachowanie bohaterów dowolnie, jest wiele możliwości ich motywacji. I za to cenię dobrą książkę, która niczego nie narzuca, ale zmusza do myślenia.
Moja ocena : 5/5
Z tego, co się zorientowałam, to różnie z tymi książkami bywa w USA w zależności od szkoły, jednakże udało mi się zdobyć wiele tytułów, z którymi (jeśli przeczytali) mają do czynienia nastolatkowie ze Stanów Zjednoczonych. Co ciekawe, wiele z nich nie zostało przetłumaczonych na język polski, a szkoda. Uznałam, że wiele osób ciekawi taki wątek, sama kiedyś spotkałam się z podobnym wpisem na...




Udało mi się zdobyć niewiele, bo 5, ale moim zdaniem bardzo ciekawych książek. Dwie z nich pożyczyła mi koleżanka, już mama sobie je zarezerwowała do czytania. Pozostałe 3 wypożyczyłam z Książnicy. Trochę miałam problem, bo po obejrzeniu 4. sezonu Czystej Krwi miałam ochotę przeczytać coś o wiedźmach, ale w końcu wybrałam bardziej obyczajowe powieści. Nie przedłużając 1. "Szukając Alaski" - John Green :...
Lubię tego typu literaturę. I bohaterów. Takich "Małych Księciów", którzy żyją w swoim świecie i pokazują, że na wszystko można spojrzeć inaczej. Tak, debiut Barman wytyka nas, zabieganych ludzi, i śmieje się w twarz. Nie tylko nam, samego Kartezjusza wyśmiano i obalono. A konkretniej zrobiła to główna bohaterka powieści, Karen. Sama siebie nazywa hybrydą i nigdy nie zaprzeczyła temu, że jest ociężała umysłowo. Co z tego, skoro nawet z IQ telewizora można być dobrym człowiekiem o czystych intencjach. Prawdę mówiąc, podczas lektury uważałam ją za niespotykane zjawisko, ponieważ Karen twierdzi, że nie potrafi kłamać. Kto z nas nie potrafi kłamać? Ręce w górę. No właśnie, trochę lepiej, trochę gorzej, jak kto potrafi. Często bez mrugnięcia okiem ani wyrzutów sumienia. Czasami z przymusu, czasami z wygody, czasami dla dobra innych. Jednak Karen tego nie potrafi. Czego jeszcze nie potrafi? Okazywać wielu uczuć. Zna parę podstawowych, reszta wymaga od niej wielkiego wysiłku. Fascynująca postać.
Jest niepełnosprawna umysłowo, fakt, ale czy taka zwykła Ja jej współczuję? Niezbyt. Nie wynika to z mojego braku empatii czy obojętności na losy innych. Po prostu Karen to dziewczyna, która została przedstawiona jako niezwykle zaradna kobieta. I wydrzeć się potrafi, postawić do pionu dorosłych mężczyzn. Ba, nawet jak będzie trzeba, to zacznie tłuc szyby i bić się z innymi. Wbrew pozorom mądrze mówi, nieraz czułam się głupsza od niej.W dużej mierze stała się taka dzięki swojej krewnej.
Poznajemy ją w dość opłakanym stanie, kiedy to zauważa ją jej ciotka. Isabelle jest niezwykła kobietą, z sercem i poczuciem misji. Tak, ta kobieta postawiła sobie cel, może też trochę z poczucia zwykłego obowiązku i postanowiła go osiągnąć. Chociaż ma do siebie żal w pewnej scenie w książce, to ja uważam, że bardzo dobrze wywiązała się ze swojego zadania. Również zaradna, chociaż lubiła popić, co mogę o niej więcej napisać? Była dla Karen, Karen była dla niej i tyle. Uzupełniały się.
Z samej powieści możemy się także dowiedzieć, jak działa rybny przemysł w Meksyku, ale nie tylko tam. Nigdy się tym zbytnio nie interesowałam, bo nie jestem zwolenniczką tych morskich potworów, ale po lekturze nagle zachciało mi się zapisać do Greenpeace. Taki był zamysł autorki? Nie wiem, ale jeśli tak, to się jej udało. Oczywiście wiele brudnych i mrocznych stron wielkich firm znam, bo co jakiś czas ekolodzy alarmują o różnych przekrętach, ale chęć zysków do samego końca życia niektórych ludzi jest po prostu żałosna.
Po więcej szczegółów odsyłam do lektury, która okazała się być prawdziwie wolną od stresu. Przez te parę godzin czułam, że odpoczywam i nawet mogłabym karmić te wielkie tuńczyki.
Moja ocena: 5/5
Jest niepełnosprawna umysłowo, fakt, ale czy taka zwykła Ja jej współczuję? Niezbyt. Nie wynika to z mojego braku empatii czy obojętności na losy innych. Po prostu Karen to dziewczyna, która została przedstawiona jako niezwykle zaradna kobieta. I wydrzeć się potrafi, postawić do pionu dorosłych mężczyzn. Ba, nawet jak będzie trzeba, to zacznie tłuc szyby i bić się z innymi. Wbrew pozorom mądrze mówi, nieraz czułam się głupsza od niej.W dużej mierze stała się taka dzięki swojej krewnej.
Poznajemy ją w dość opłakanym stanie, kiedy to zauważa ją jej ciotka. Isabelle jest niezwykła kobietą, z sercem i poczuciem misji. Tak, ta kobieta postawiła sobie cel, może też trochę z poczucia zwykłego obowiązku i postanowiła go osiągnąć. Chociaż ma do siebie żal w pewnej scenie w książce, to ja uważam, że bardzo dobrze wywiązała się ze swojego zadania. Również zaradna, chociaż lubiła popić, co mogę o niej więcej napisać? Była dla Karen, Karen była dla niej i tyle. Uzupełniały się.
Z samej powieści możemy się także dowiedzieć, jak działa rybny przemysł w Meksyku, ale nie tylko tam. Nigdy się tym zbytnio nie interesowałam, bo nie jestem zwolenniczką tych morskich potworów, ale po lekturze nagle zachciało mi się zapisać do Greenpeace. Taki był zamysł autorki? Nie wiem, ale jeśli tak, to się jej udało. Oczywiście wiele brudnych i mrocznych stron wielkich firm znam, bo co jakiś czas ekolodzy alarmują o różnych przekrętach, ale chęć zysków do samego końca życia niektórych ludzi jest po prostu żałosna.
Po więcej szczegółów odsyłam do lektury, która okazała się być prawdziwie wolną od stresu. Przez te parę godzin czułam, że odpoczywam i nawet mogłabym karmić te wielkie tuńczyki.
Moja ocena: 5/5
Zdążyłam pójść do biblioteki miejskiej jeszcze przed urlopem bibliotekarki i upolowałam parę ciekawych książek na wakacje. No to czemu by się nimi nie pochwalić na stronie? "Carrie" - Stephen King - PRZECZYTANA Moja ocena: 3,5/5 "Ambicja" - Kate Brian - Jestem fanką tej serii, ale po przeczytaniu 60 stron jakoś mnie nie wciągnęło. Zobaczymy. "Dziewczyna, która pływała z delfinami" - Sabina Berman "Czyste...
Atrofia to debiut amerykańskiej pisarki, która ukończyła filologię angielską ze specjalizacją kreatywnego pisania. I muszę przyznać, że pomysł na książkę miała niebanalny. Już w wielu filmach i książkach ludzie próbowali udoskonalić nasz gatunek, wymyślili nawet sztuczną inteligencję.
W "Atrofii" mamy do czynienia ze światem po III wojnie światowej, w wyniku której cały świat przestał istnieć. Jedynie Ameryka Północna uratowała się, ponieważ była najbardziej rozwinięta technologicznie. I tam właśnie naukowcy wpadli na pomysł stworzenia embrionów, które będą idealne genetycznie. Pierwsze pokolenie z tych embrionów żyje sobie długie lata w zdrowiu i szczęściu. Niestety problem polega na tym, że ich dzieci umierają w wieku 20, 25 lat. I jedną z takich osób jest główna bohaterka trylogii - Rhine, która zostaje porwana i sprzedana obcemu mężczyźnie.
Cała książka opisuje życie świata zmierzającego ku całkowitej zagładzie, gdzie ludzie zrobią wszystko, aby utrzymać gatunek przy życiu. Nie ma zbytnich zwrotów akcji, ponieważ większość scen odbywa się w ścianach mieszkania bogatego Lindena i jego ojca. To dość ciekawy sposób pokazania czytelnikowi, w jakim więzieniu mieszkają ci ludzie, jak mało widzieli i jak mało mają czasu na to, aby cokolwiek z tym zrobić.
Dlatego Rhine jest swoistą buntowniczką, nie chce poddać się systemowi i pragnie być przede wszystkim wolną dziewczyną. Da się lubić główną bohaterkę, która pokazuje nam swoją aktywną formę życia. Nie poddaje się.
W przeciwieństwie do Jenny, która również została porwana i sprzedana Lindenowi. Dziewczyna po prostu pragnie przeczekać pozostały jej czas i nie wychyla się, chociaż jest bacznym obserwatorem zdarzeń.
Z kolei najmłodsza z nowych mieszkanek domu Ashby'ego jest zachwycona swoim "więzieniem". Cieszy się z nowego życia, ponieważ pochodzi z sierocińca, gdzie nie miała takich luksusów. Najbardziej mnie denerwuje ze wszystkich. Jest wścibska, głupia i naiwna.
Jednak, jak się okazuje w książce, nie ma tutaj bohaterów całkowicie białych lub czarnych. Ojciec Lindena to mroczna postać, której większość się boi a ja po prostu nie cierpię tego naukowca, który poświęci wszystko w imię odnalezienia leku na wirus, jaki przynosi śmierć 20-letnim ludziom.
Każdy ma swój sposób na przetrwanie tego życia. Ludzie często są nieświadomi tego, co dzieje się poza murami ich rezydencji. To smutne, ale dzisiaj też często nie wiemy co dzieje się za ścianą i sąsiedzi praktycznie nie znają się oprócz mówienia sobie grzecznościowego "dzień dobry".
Warto zwrócić w tej książce uwagę na niewolnictwo. Pomimo zaawansowanej technologii i licznych hologramów, które zastępują ludziom prawdziwe życie, przyszli ludzie cofnęli się do czasów, kiedy można było sobie kupić ludzi potrzebnych do pracy przy domu. Nie szanuję ich życia i praw, liczy się tylko dyskrecja, podporządkowanie i wydajność. Książka opisuje również różnice pomiędzy różnymi stanami Stanów Zjednoczonych. W niektórzy panuje skrajne ubóstwo, by w innych ludzie mogli chodzić na bankiety z fontannami czekolady.
Nie chcę zdradzać szczegółów fabuły, dlatego przyznam, że książka mnie wciągnęła, historia była interesująca, ale trochę za mało akcji jak dla mnie, a bohaterowie nie są niezwykle ciekawi. Zakończenie dość oczywiste, jednak myślałam, że autorka stworzy je ciekawiej, żeby zachęcić czytelników do sięgnięcia po kolejną część "Fever".
No i przyznaję, że okładka jest niezwykle adekwatna do treści publikacji i przepiękna po prostu.
Moja ocena : 4/5
W "Atrofii" mamy do czynienia ze światem po III wojnie światowej, w wyniku której cały świat przestał istnieć. Jedynie Ameryka Północna uratowała się, ponieważ była najbardziej rozwinięta technologicznie. I tam właśnie naukowcy wpadli na pomysł stworzenia embrionów, które będą idealne genetycznie. Pierwsze pokolenie z tych embrionów żyje sobie długie lata w zdrowiu i szczęściu. Niestety problem polega na tym, że ich dzieci umierają w wieku 20, 25 lat. I jedną z takich osób jest główna bohaterka trylogii - Rhine, która zostaje porwana i sprzedana obcemu mężczyźnie.
Cała książka opisuje życie świata zmierzającego ku całkowitej zagładzie, gdzie ludzie zrobią wszystko, aby utrzymać gatunek przy życiu. Nie ma zbytnich zwrotów akcji, ponieważ większość scen odbywa się w ścianach mieszkania bogatego Lindena i jego ojca. To dość ciekawy sposób pokazania czytelnikowi, w jakim więzieniu mieszkają ci ludzie, jak mało widzieli i jak mało mają czasu na to, aby cokolwiek z tym zrobić.
Dlatego Rhine jest swoistą buntowniczką, nie chce poddać się systemowi i pragnie być przede wszystkim wolną dziewczyną. Da się lubić główną bohaterkę, która pokazuje nam swoją aktywną formę życia. Nie poddaje się.
W przeciwieństwie do Jenny, która również została porwana i sprzedana Lindenowi. Dziewczyna po prostu pragnie przeczekać pozostały jej czas i nie wychyla się, chociaż jest bacznym obserwatorem zdarzeń.
Z kolei najmłodsza z nowych mieszkanek domu Ashby'ego jest zachwycona swoim "więzieniem". Cieszy się z nowego życia, ponieważ pochodzi z sierocińca, gdzie nie miała takich luksusów. Najbardziej mnie denerwuje ze wszystkich. Jest wścibska, głupia i naiwna.
Jednak, jak się okazuje w książce, nie ma tutaj bohaterów całkowicie białych lub czarnych. Ojciec Lindena to mroczna postać, której większość się boi a ja po prostu nie cierpię tego naukowca, który poświęci wszystko w imię odnalezienia leku na wirus, jaki przynosi śmierć 20-letnim ludziom.
Każdy ma swój sposób na przetrwanie tego życia. Ludzie często są nieświadomi tego, co dzieje się poza murami ich rezydencji. To smutne, ale dzisiaj też często nie wiemy co dzieje się za ścianą i sąsiedzi praktycznie nie znają się oprócz mówienia sobie grzecznościowego "dzień dobry".
Warto zwrócić w tej książce uwagę na niewolnictwo. Pomimo zaawansowanej technologii i licznych hologramów, które zastępują ludziom prawdziwe życie, przyszli ludzie cofnęli się do czasów, kiedy można było sobie kupić ludzi potrzebnych do pracy przy domu. Nie szanuję ich życia i praw, liczy się tylko dyskrecja, podporządkowanie i wydajność. Książka opisuje również różnice pomiędzy różnymi stanami Stanów Zjednoczonych. W niektórzy panuje skrajne ubóstwo, by w innych ludzie mogli chodzić na bankiety z fontannami czekolady.
Nie chcę zdradzać szczegółów fabuły, dlatego przyznam, że książka mnie wciągnęła, historia była interesująca, ale trochę za mało akcji jak dla mnie, a bohaterowie nie są niezwykle ciekawi. Zakończenie dość oczywiste, jednak myślałam, że autorka stworzy je ciekawiej, żeby zachęcić czytelników do sięgnięcia po kolejną część "Fever".
No i przyznaję, że okładka jest niezwykle adekwatna do treści publikacji i przepiękna po prostu.
Moja ocena : 4/5
Od dawna planowałam przeczytanie książek Jane Austen i Stephena Kinga. "Dumę i uprzedzenie" bardzo miłym zaskoczeniem dostałam na urodziny, natomiast "Carrie" Kinga wypożyczyłam w miejskiej bibliotece i już na mnie czeka.
Na początek mojej letniej listy książek do przeczytania wybrałam "Dumę i uprzedzenie", ponieważ liczyłam na niezobowiązujący wakacyjny romans. Jakże się myliłam!
Pomimo wątków miłosnych, dość istotnych w tej pozycji, książka przede wszystkim w dość prześmiewczy sposób opisuje ówczesne społeczeństwo i zachowania tamtejszych ludzi, którzy przede wszystkim patrzyli nawzajem na swoje majątki i hierarchię społeczną. Oprócz tego ich główną rozrywką bylo obgadywanie siebie nawzajem. Doprawdy nie byle jaka gratka dla intelektualistów, za jakich się wielu mieszkańców XVIII-XIX Anglii miało.
Sam Pan Bennet mówił, że sąsiedzi nawzajem stanowią dla siebie rozrywkę, bo mogą nawzajem plotkować o rodzinach. Warto zaznaczyć, że postać ojca Bennet jest bardzo sympatyczna, pomimo pewnego dziwactwa. Zawsze ironiczny, celnie opisywał co się dzieje w życiu rodziny. Niestety nie szanował zbytnio swojej żony, był wobec niej obojętny. Nic dziwnego, wiele małżeństw w tamtych czasach było podyktowanych wysokością posagu panny młodej. Ha, niespodzianka - nic się do dzisiaj nie zmieniło. To pieniądze często są motorem napędowym "wielkich" miłości.
Wśród tych obłudnych osobistości, które tylko pozornie sprawiają kulturalnych, grzecznych i przyjaźnie nastawionych do innych, występuje panna Elizabeth, której mało obchodzą owe konwenanse. Pragnie ślubu z miłości, odrzuca wszelkie rodzinne interesy, które moja znienawidzona bohaterka, pani Bennet próbuje zawrzeć.
Zatrzymajmy się na chwilę przy postaci pani Bennet. Wydaje mi się być takim typowym dawnym moherem, dla której liczą się tylko powierzchowne zalety, jak majątek męża, jego miejsce w społeczeństwie. Chociaż stop, tak naprawdę liczy się dla niej po prostu to, żeby jak najszybciej wydać za mąż swoje córki. Nawet jeśli będzie to Rzeźnik z serialu "Dexter", wszystko jedno. Chociaż bardzo nie lubi pana Darcy'ego.
Mnie właśnie niezwykle przypadł do gustu. Kojarzy mi się z młodym buntownikiem, który ma swoje zdanie, nie pragnie blichtru i sztucznego przyklasku i średnio dba o to, co o nim ludzie mówią. Czytając książkę nie sugerowałam się okładką i wyobrażałam go sobie jako młodego mężczyznę z lekkim nieładem na głowie i lekko nonszalancki styl ubierania. Ach, wyobraźnia młodej czytelniczki:)
Oczywiście mamy też innych bohaterów, ale nie będę się rozwodziła nad każdym z nich, warto samemu wyrobić sobie zdanie. Chociaż wspomnę tylko, że plastiki już wtedy istniały, a Jane osobiście nie przypadła mi do gustu. Jest zbyt wyprasowana i zachowuje się jakby miała kijek w wiadomej części ciała.
Muszę przyznać, że to nie jest książka, która pochłonęła mnie całkowicie. Na początku w ogólnie nie mogłam się przekonać, ponieważ najzwyczajniej w świecie nudził mnie wałkowany przez bohaterów temat i ich rozterki. Nie wiem, jakbym dała radę, gdybym musiała prowadzić całe swoje życie w ten sposób. Oprócz tego język nie jest dość przystępny i mnie po prostu czasami denerwowały te wzajemne adoracje bohaterów. To takie nieszczere. I chyba taki był zamysł autorki.
Warto zapoznać się z historią, nie jest to romans, bardziej obyczajówka, ale też nie jestem do końca przekonana. Natomiast akcji zbytniej tam nie ma, jeśli ktoś poszukuje tego typu literatury. Ciekawe na wieczory przy gorącej czekoladzie albo na kocu przy jeziorze. Oczywiście omawia też aspekty, nad którymi warto się zastanowić, ale ja po prostu przeczytałam tę książkę i uznałam, że większość bohaterów to idioci, którzy bardziej skupiają się na innych, niż na swoim własnym życiu. Smutne życie w gorsecie.
Moja ocena: 4/5
Parę cytatów, która zaznaczyłam w swojej książce (polecam takie zaznaczanie choćby ołówkiem ważnych dla nas fragmentów, do których w każdej chwili można powrócić i łatwo znaleźć w książce ):
Na początek mojej letniej listy książek do przeczytania wybrałam "Dumę i uprzedzenie", ponieważ liczyłam na niezobowiązujący wakacyjny romans. Jakże się myliłam!
Pomimo wątków miłosnych, dość istotnych w tej pozycji, książka przede wszystkim w dość prześmiewczy sposób opisuje ówczesne społeczeństwo i zachowania tamtejszych ludzi, którzy przede wszystkim patrzyli nawzajem na swoje majątki i hierarchię społeczną. Oprócz tego ich główną rozrywką bylo obgadywanie siebie nawzajem. Doprawdy nie byle jaka gratka dla intelektualistów, za jakich się wielu mieszkańców XVIII-XIX Anglii miało.
Sam Pan Bennet mówił, że sąsiedzi nawzajem stanowią dla siebie rozrywkę, bo mogą nawzajem plotkować o rodzinach. Warto zaznaczyć, że postać ojca Bennet jest bardzo sympatyczna, pomimo pewnego dziwactwa. Zawsze ironiczny, celnie opisywał co się dzieje w życiu rodziny. Niestety nie szanował zbytnio swojej żony, był wobec niej obojętny. Nic dziwnego, wiele małżeństw w tamtych czasach było podyktowanych wysokością posagu panny młodej. Ha, niespodzianka - nic się do dzisiaj nie zmieniło. To pieniądze często są motorem napędowym "wielkich" miłości.
Wśród tych obłudnych osobistości, które tylko pozornie sprawiają kulturalnych, grzecznych i przyjaźnie nastawionych do innych, występuje panna Elizabeth, której mało obchodzą owe konwenanse. Pragnie ślubu z miłości, odrzuca wszelkie rodzinne interesy, które moja znienawidzona bohaterka, pani Bennet próbuje zawrzeć.
Zatrzymajmy się na chwilę przy postaci pani Bennet. Wydaje mi się być takim typowym dawnym moherem, dla której liczą się tylko powierzchowne zalety, jak majątek męża, jego miejsce w społeczeństwie. Chociaż stop, tak naprawdę liczy się dla niej po prostu to, żeby jak najszybciej wydać za mąż swoje córki. Nawet jeśli będzie to Rzeźnik z serialu "Dexter", wszystko jedno. Chociaż bardzo nie lubi pana Darcy'ego.
Mnie właśnie niezwykle przypadł do gustu. Kojarzy mi się z młodym buntownikiem, który ma swoje zdanie, nie pragnie blichtru i sztucznego przyklasku i średnio dba o to, co o nim ludzie mówią. Czytając książkę nie sugerowałam się okładką i wyobrażałam go sobie jako młodego mężczyznę z lekkim nieładem na głowie i lekko nonszalancki styl ubierania. Ach, wyobraźnia młodej czytelniczki:)
Oczywiście mamy też innych bohaterów, ale nie będę się rozwodziła nad każdym z nich, warto samemu wyrobić sobie zdanie. Chociaż wspomnę tylko, że plastiki już wtedy istniały, a Jane osobiście nie przypadła mi do gustu. Jest zbyt wyprasowana i zachowuje się jakby miała kijek w wiadomej części ciała.
Muszę przyznać, że to nie jest książka, która pochłonęła mnie całkowicie. Na początku w ogólnie nie mogłam się przekonać, ponieważ najzwyczajniej w świecie nudził mnie wałkowany przez bohaterów temat i ich rozterki. Nie wiem, jakbym dała radę, gdybym musiała prowadzić całe swoje życie w ten sposób. Oprócz tego język nie jest dość przystępny i mnie po prostu czasami denerwowały te wzajemne adoracje bohaterów. To takie nieszczere. I chyba taki był zamysł autorki.
Warto zapoznać się z historią, nie jest to romans, bardziej obyczajówka, ale też nie jestem do końca przekonana. Natomiast akcji zbytniej tam nie ma, jeśli ktoś poszukuje tego typu literatury. Ciekawe na wieczory przy gorącej czekoladzie albo na kocu przy jeziorze. Oczywiście omawia też aspekty, nad którymi warto się zastanowić, ale ja po prostu przeczytałam tę książkę i uznałam, że większość bohaterów to idioci, którzy bardziej skupiają się na innych, niż na swoim własnym życiu. Smutne życie w gorsecie.
Moja ocena: 4/5
Parę cytatów, która zaznaczyłam w swojej książce (polecam takie zaznaczanie choćby ołówkiem ważnych dla nas fragmentów, do których w każdej chwili można powrócić i łatwo znaleźć w książce ):
I nie oczekujmy od energicznego młodzieńca szczególnej przezorności i rozwagi. Częstokroć padamy bowiem ofiarami własnej próżności. Kobiety przypisują uwielbieniu nadmierne znaczenie.
Lecz nawet jeśli nie kierują nim złe intencje bądź chęć unieszczęśliwiania innych, mógł zwyczajnie zbłądzić i nieumyślnie sprawić komuś ból. Wystarczy odrobina bezmyślności, obojętność wobec uczuć innych ludzi lub brak własnego zdania.
Młodzieniec łatwo zakochuje się w pannie na kilka tygodni, po czym za sprawą przypadkowego rozstania równie łatwo o niej zapomina. Taka niestałość to zjawisko dość powszechne.Oczywiście jest ich o wiele więcej, ale zachęcam do lektury.
Mogę się pochwalić, że "Pretty Little Liars. Kłamczuchy" z mojej wakacyjnej listy książek już przeczytałam. Być może napiszę, co sądzę o pierwotnej historii tej serii, na bazie której został stworzony serial, ale dzisiaj chciałabym opisać moje odczucia odnośnie książki Markusa Zusaka.
Parę lat temu, kiedy poważniejsza i symboliczna literatura była dla mnie rzadkością, dopiero odkrywałam powieści trudniejsze w odbiorze niż "Pamiętniki Książniczki" Meg Cabot tudzież inne młodzieżowe technoliteratury, natrafiłam na "Złodziejkę książek" pewnego australijskiego pisarza. Powieść została napisana z takim wdziękiem, estetyką, że po prostu ją chłonęłam. Historia sama w sobie była fascynująca. Tak dzisiaj pamiętam tamten utwór, tak wspominam, pod takim wrażeniem byłam.
I być może to, jak mądra się czułam po przeczytaniu "Złodziejki książek" skłoniło mnie po latach do sięgnięcia po inną pozycję wydaną spod tego samego pióra. Trochę starsza, z większym książkowym dorobkiem na karku, znalazłam "Posłańca" na półce (a konkretnie podłodze) w domu u koleżanki. Okładka zaprojektowana bardzo podobnie do poprzedniej mojej lektury Zusaka, intrygujący tytuł i opis z tyłu książki. Biorę!
Swoje musiała odczekać u mnie na półce, ale kiedy się za nią zabrałam, to zjadłam wszystkie strony w przeciągu 2 dni.
Po pierwsze: pięknie wydana. Niezwykle ciekawie została książka podzielona na 5. części. Każda część utworu to inna karta, którą podczas swojej wędrówki dostaje główny bohater. Możemy zobaczyć, jak wyglądały te karty i wskazówki na nich zapisane. Oprócz tego każdy rozdział został oznaczony inną figurą z kart (nie jestem biegła w tym temacie).
I tak razem z Edem podróżujemy, ratujemy świat i oczyszczamy go z tego całego syfu, który się nazbierał koło nas. Bo szukać daleko nie musimy, główny bohater dociera tam, gdzie prawdopodobnie sam by nie poszedł, a wcale daleko szukać by nie musiał. Dlaczego? Ed jest niezwykle przeciętnym 19-latkiem, który ma przyjaciół, gra z nimi w karty i jest taksówkarzem. Nie pracuje dla służb specjalnych, nie ukończył Harvardu i nic nam nie wiadomo o innych jego pasjach. Ilu widzimy takich osób obok siebie? Wielu. Często my sami prowadzimy takie życie. No i bum, nagle Ed zostaje posłańcem.
Nie chcę ujawniać szczegółów powieści, dlatego nie zdradzę, z czym owy posłaniec musi się borykać, ale przejdę do samej idei książki. Otóż jest to dość jasne napisane, że nie ważne, czy Smith czy Kowalski, możemy być bohaterami. I to nawet bez pelerynki. Przypomina mi to trochę historię znaną z "Kick Ass", ale tutaj to ktoś postronny napędza bohatera i daje mu kolejne zadania.. Kim on jest? Dowiadujemy się na samym końcu powieści i muszę przyznać, że jestem trochę rozczarowana. Stawiałam na bardziej oryginalny pomysł, jednak rozumiem zamysł Markusa. Przeżyć tę historię z Edem? Zastanowić się na tym, jak często przymykamy oko na cudze problemy, nawet te najmniejsze i cieszymy się, że to nie dotknęło nas? Uświadomić sobie, że należy to zmienić? Warto.
Moja ocena: 4,5/5
Parę lat temu, kiedy poważniejsza i symboliczna literatura była dla mnie rzadkością, dopiero odkrywałam powieści trudniejsze w odbiorze niż "Pamiętniki Książniczki" Meg Cabot tudzież inne młodzieżowe technoliteratury, natrafiłam na "Złodziejkę książek" pewnego australijskiego pisarza. Powieść została napisana z takim wdziękiem, estetyką, że po prostu ją chłonęłam. Historia sama w sobie była fascynująca. Tak dzisiaj pamiętam tamten utwór, tak wspominam, pod takim wrażeniem byłam.
I być może to, jak mądra się czułam po przeczytaniu "Złodziejki książek" skłoniło mnie po latach do sięgnięcia po inną pozycję wydaną spod tego samego pióra. Trochę starsza, z większym książkowym dorobkiem na karku, znalazłam "Posłańca" na półce (a konkretnie podłodze) w domu u koleżanki. Okładka zaprojektowana bardzo podobnie do poprzedniej mojej lektury Zusaka, intrygujący tytuł i opis z tyłu książki. Biorę!
Swoje musiała odczekać u mnie na półce, ale kiedy się za nią zabrałam, to zjadłam wszystkie strony w przeciągu 2 dni.
Po pierwsze: pięknie wydana. Niezwykle ciekawie została książka podzielona na 5. części. Każda część utworu to inna karta, którą podczas swojej wędrówki dostaje główny bohater. Możemy zobaczyć, jak wyglądały te karty i wskazówki na nich zapisane. Oprócz tego każdy rozdział został oznaczony inną figurą z kart (nie jestem biegła w tym temacie).
I tak razem z Edem podróżujemy, ratujemy świat i oczyszczamy go z tego całego syfu, który się nazbierał koło nas. Bo szukać daleko nie musimy, główny bohater dociera tam, gdzie prawdopodobnie sam by nie poszedł, a wcale daleko szukać by nie musiał. Dlaczego? Ed jest niezwykle przeciętnym 19-latkiem, który ma przyjaciół, gra z nimi w karty i jest taksówkarzem. Nie pracuje dla służb specjalnych, nie ukończył Harvardu i nic nam nie wiadomo o innych jego pasjach. Ilu widzimy takich osób obok siebie? Wielu. Często my sami prowadzimy takie życie. No i bum, nagle Ed zostaje posłańcem.
Nie chcę ujawniać szczegółów powieści, dlatego nie zdradzę, z czym owy posłaniec musi się borykać, ale przejdę do samej idei książki. Otóż jest to dość jasne napisane, że nie ważne, czy Smith czy Kowalski, możemy być bohaterami. I to nawet bez pelerynki. Przypomina mi to trochę historię znaną z "Kick Ass", ale tutaj to ktoś postronny napędza bohatera i daje mu kolejne zadania.. Kim on jest? Dowiadujemy się na samym końcu powieści i muszę przyznać, że jestem trochę rozczarowana. Stawiałam na bardziej oryginalny pomysł, jednak rozumiem zamysł Markusa. Przeżyć tę historię z Edem? Zastanowić się na tym, jak często przymykamy oko na cudze problemy, nawet te najmniejsze i cieszymy się, że to nie dotknęło nas? Uświadomić sobie, że należy to zmienić? Warto.
Moja ocena: 4,5/5