Hej! W tym roku postanowiłam wziąć udział w jednym z wielu organizowanych postanowień czytelniczych. Zobligowałam się do przeczytania jak największej ilości książek, które można by przypasować do danych kategorii. Od razu mówię, że jedna książka mogła zostać przyporządkowana do kilku kategorii i powiem szczerze, że było kilka takich tagów, do których nie znalazłabym książki bez zaangażowania. Np. autor książki musi mieć takie same...
Hej!
Gdzie mnie do blogerek modowych. W większość swoje outfity opieram na tym, jak bardzo jestem danego dnia zmęczona. Jeśli mniej, to wiadomo, że będzie z butami na obcasie. Jeśli bardziej - dresiki i mocno, naprawdę mocno przeżute przez życie i polskie chodniki adidasy. Zawsze do tego liczę na to, że mój urok osobisty i zwykła uprzejmość wygrają z pierwszym wrażeniem, jakie inni mogą odnieść na mój temat.
Ostatnio jednak miałam dość ciekawą sytuację, która skłoniła mnie do sięgnięcia po owy "Elementarz...". Na mojej uczelni sesja często zaczyna się w grudniu i kończy nigdy. Dlatego przed samymi świętami postanowiłam totalnie odpuścić i do wyrzyganych reeboków wsadziłam neonowe pomarańczowe skarpetki. Poziom mojego zaangażowania były co najmniej depresyjny. Jak co dzień weszłam do mojego ulubionego tramwaju, gdzie czasem otrę się o paru meneli i spokojnie zasiadłam na znanym każdej osobie tramwajowym krzesełku. Obok siedział chłopak i nie zwracałam na niego najmniejszej uwagi, ale on zwrócił uwagę na mnie. A mianowicie na moje skarpetasy, które wystawały z butów. Oprócz tych butów miałam na sobie dresy do biegania, bo jak mówiłam, to był dzień anarchistyczny. I tutaj powstała w mojej wymęczonej i przemielonej głowie: "Jak ja wyglądam, jak 10-latka ze stylowym niedorozwojem". Autentycznie, pomimo mojej odporności na wszelkie modowe niusane, zrobiło mi się głupio. Zawstydziłam się tym, że wyszłam do ludzi w takim stanie, że było mi wszystko jedno.
I płynnie przechodząc do książki, którą przed chwilą skończyłam czytać, Kasia Tusk postanowiła stworzyć publikację pełną rad dla osób, które:
1. Nie mają czasu na wyszukiwanie ubrania
2. Nie potrafią kompletować ubrań w taki sposób, żeby zawsze wyglądać przyzwoicie.
I przyznaję, wielokrotnie irytowały mnie rady typu "do zielonego nigdy nie dawaj czerwonego", bo jest we mnie zakorzeniony wisimizm i pewna doza "jestę faszionistę i włożę zielony do czerwonego". Jednak! W całej tej złości, że ktoś mi mówi, jak mam wyglądać, dochodzę do jednego wniosku: prostota. Jeśli ważysz 100 kg i włożysz ciemne jeansy do białej koszulki to nikt Ci nie powie, że źle wyglądasz z powodu ubrań. Możesz źle wyglądać z powodu swojej wagi, ale strój jest nienaganny. Nudny? Pewnie tak, ale bezpieczny. Taki strój nie zapewni Ci zabawnych spojrzeń ze strony tramwajowych sąsiadów. To strój do wmieszania się w tłum i przetrwania kolejnego dnia w szarej masie.
Patrząc na ubrania Kasi Tusk odnoszę wrażenie, że są montonne i nudne, ale! O tym jest właśnie cała książka. O tym, jak stworzyć bazę ubraniową, do której możemy ewentualnie dobrać szaloną apaszkę w ocelota czy inne fikuśne dodatki. Bez szału, ale stylowo.
I sama książka jest niezwykle stylowa. Przepiękne zdjęcia, zazdroszczę takiego zaangażowania w fotografię autorce. Papier luksusowo ukazuje nam kolejne stylizacje twórczyni. Całość posegregowana na początek sugerujący wyrzucenie ciuchów z mojej szafy, prezentacja ubrań na konkretne sytuacje w życiu oraz inspiracje miastami, w których autorka miała przyjemność przebywać.
Co podoba mi się w tej publikacji, to fakt, że w drugiej części książki autorka zaprzecza jakoby styl zależał od ubrań. Styl jest całokształtem zachowania. Każdy zna historię o pierwszych 6. sekundach od zobaczenia po raz pierwszy danej osoby, ale każdy też wie, że "nie oceniaj książki po okładce". I gdzieś w tym jest sens, i całość do mnie przemawia.
Moja ocena: 4/5
PS Niestety poradniki modowe i tak nie są dla mnie. Nie cierpię zakupów stacjonarnych, a jeszcze bardziej przymierzania ubrań. To tak boli, gdy któreś z nich nie pasuje :)
źródło: http://liberalartssociety.tumblr.com/post/132275097084
Miłego czytania i do usłyszenia!
Hej!
Ostro zaczęłam podbijać swoją półkę książek pożyczonych i nieczytanych i aż boję się, że niedługo będę skazana na oddanie wszystkiego, a moja kolekcja książek spadnie do 15% całości, które stanowią wygrane w szkole podstawowej słowniki.Jeden jest nawet słownikiem matematycznym, ku chwale królowej nauk.
Wracając do dnia obecnego, mamy grudzień. Gdzieś w międzyczasie zapatruję się w rekolekcje o. Adama Szustaka (napiszę chyba post na temat jego przemówień, tekstów i ogólnych nauk). W drugim międzyczasie czytałam "Opowieści z Narnii". Zresztą...

Czy macie tak czasami, że pewne książki są przeznaczone tylko na dany etap życia, roku, miesiąca? Ja zdecydowanie jestem sezonowcem ksiażkowym i w okolicach Bożego Narodzenia takie książki jak "Opowieści z Narnii" królują wśród moich TBR (to be read - do przeczytania). I co z tego, że piąta część historyjki dla dzieci wcale nie ma miejsca podczas zimy, co więcej, nawet Królowej mrozów i śniegu nie ma na łamach tej publikacji. "Opowieści z Narnii" są przeznaczone na zimę, tak jak wszelkie puste romanse na leżenie na plaży.

recenzować. To prosta historia dla dzieci z wieloma mądrymi przekazami. Chociaż ostrzegam, że dużo tam brutalności, dużo "oko za oko, ząb za ząb" i zapewne nie jest odpowiednie dla wszystkich. Jednak biorąc pod uwagę, że w Skandynawii można kupić wielką księgę cipek albo penisów, to chyba "Opowieści z Narnii" nie są tak rażące...
Moja ocena: 3/5
Pozdrawiam Was mega ciepło, bo i siedzę w szlafroku i jestem w nastroju zdecydowanie świątecznym i życzę miłego czytania i do usłyszenia!
A Wam z jakimi książkami się kojarzy grudzień?
Kiedy to ja zaczęłam przygodę z wampirami i wszelkimi edwardopodobnymi postaciami? Prawdopodobnie z 5 lat temu, może i wcześniej. I wiecie co? Nadal gdzieś potrafię się przy tym świetnie bawić.
Kolejna, już chyba siódma część przygód nie-tak-zwykłej kelnerki Sookie Stackhouse czekała na półce z 2-3 lata, nie mówiąc o tym, że jestem fatalnym pożyczaczem książek (a jednak ciągle książki są mi pożyczane, zapewne dzięki mojemu urokowi osobistemu, lub, co bardziej prawdopodobne, dzięki przemiłym osobom z mojego życia).
Serial porzuciłam gdzieś w czwartym/piątym sezonie, kiedy zaczęły latać duchy, demony i wszelkie czarne magie na ekranie, a ja bałam się iść spać bez lampki w kontakcie dla niemowląt. Z tym, że serial odbiega znacząco od książki, więc na książkę skusiłam się jakiś tydzień temu.
I całkowicie się jej oddałam, w przerwach między zajęciami, w tramwaju (biedne starsze panie, których nie zauważyłam, żeby ustąpić miejsca), przed snem (tworzenie nowo-starych nawyków).
Sookie nie jest bohaterką moich marzeń, w szczególności w serialu, ale jej przygody to istna rozpusta. Zabiegający kilkusetletni mężczyźni, tygrysy, zmiennokształtni, do wybory do koloru. Praca dla samej królowej, nielimitowana karta kredytowa na małe zakupowe szaleństwa - jak miło było chociaż o tym poczytać. A fakt, że wszystko jest osadzone wśród fantastycznych kreatur tylko urozmaica lekturę.
Nie będę się rozwodzić nad stylem pisania autorki, czy nad przekazem. Tutaj nie ma ani poetyckości (to typowa książka dla amerykańskich mamusiek, które lubią sobie przy gotowaniu poczytać o namiętnym seksie z wampirami, które nigdy się nie męczą) , ani nie ma moralnych dywagacji (naprawdę, ta książka nie wniesie niczego nowego do Waszego życia). A jednak jest przyjemna, bardzo szybko się czyta (słowo honoru) i po prostu wciąga. Jako dowód powtórzę, że to szósta czy siódma część!
I na całe szczęście nieostatnia....
Moja ocena: 3,5/5
Kolejna, już chyba siódma część przygód nie-tak-zwykłej kelnerki Sookie Stackhouse czekała na półce z 2-3 lata, nie mówiąc o tym, że jestem fatalnym pożyczaczem książek (a jednak ciągle książki są mi pożyczane, zapewne dzięki mojemu urokowi osobistemu, lub, co bardziej prawdopodobne, dzięki przemiłym osobom z mojego życia).
Serial porzuciłam gdzieś w czwartym/piątym sezonie, kiedy zaczęły latać duchy, demony i wszelkie czarne magie na ekranie, a ja bałam się iść spać bez lampki w kontakcie dla niemowląt. Z tym, że serial odbiega znacząco od książki, więc na książkę skusiłam się jakiś tydzień temu.
I całkowicie się jej oddałam, w przerwach między zajęciami, w tramwaju (biedne starsze panie, których nie zauważyłam, żeby ustąpić miejsca), przed snem (tworzenie nowo-starych nawyków).
Sookie nie jest bohaterką moich marzeń, w szczególności w serialu, ale jej przygody to istna rozpusta. Zabiegający kilkusetletni mężczyźni, tygrysy, zmiennokształtni, do wybory do koloru. Praca dla samej królowej, nielimitowana karta kredytowa na małe zakupowe szaleństwa - jak miło było chociaż o tym poczytać. A fakt, że wszystko jest osadzone wśród fantastycznych kreatur tylko urozmaica lekturę.
Nie będę się rozwodzić nad stylem pisania autorki, czy nad przekazem. Tutaj nie ma ani poetyckości (to typowa książka dla amerykańskich mamusiek, które lubią sobie przy gotowaniu poczytać o namiętnym seksie z wampirami, które nigdy się nie męczą) , ani nie ma moralnych dywagacji (naprawdę, ta książka nie wniesie niczego nowego do Waszego życia). A jednak jest przyjemna, bardzo szybko się czyta (słowo honoru) i po prostu wciąga. Jako dowód powtórzę, że to szósta czy siódma część!
I na całe szczęście nieostatnia....
Moja ocena: 3,5/5
Miłego czytania i do usłyszenia!
PS Źródło jak zwykle Tumblr i jak zwykle Eric. Tyle lat za nami, a ja ciągle wpatrzona w tego blondyna w serialu i książce. Chociaż nie wiem, czy Damon by z nim nie wygrał... hmm... (chyba nie)
PS Źródło jak zwykle Tumblr i jak zwykle Eric. Tyle lat za nami, a ja ciągle wpatrzona w tego blondyna w serialu i książce. Chociaż nie wiem, czy Damon by z nim nie wygrał... hmm... (chyba nie)
Dzisiaj opinia pisana "na żywca". Ot, książka otwarta, komputer także. I że nie mam komu powiedzieć swoich przemyśleń, to od razu zapiszę w tym poście.
Czasami odzywały się we mnie głosy dorosłej kobiety, która skręca się na takie przekleństwa typu "o w dupę pawiana". Chyba w tej kwestii jestem minimalistką i wolę raz a porządnie.
Wszelkie bardzo dorosłe przekleństwa typu "ten los jest popierzony" jakoś mi nie pasowały do 15-latków. Załóżmy (bez spojlerów), że zabijają nam matkę, ojca i labradora, a naszą jedyną odpowiedzią jest "w dupę pawiana". Prędzej skwitowałabym tak sytuację, w której ktoś wyjadł mi ulubiony dżem.
Za to muszę przyznać, że bardzo ciekawego zadania doświadczył główny bohater na około 296 jestem pod wrażeniem okrucieństwa autora. Rozumiem, że powieść musi przede wszystkim być interesująca i czasami dość kontrowersyjna, ale jak już lecimy po bandzie, to może warto czasami zrezygnować ze sztucznej otoczki przekleństw "o kurczę".
stronie. Jak na młodzieżową książkę,
I co ciekawe, czym jest cela numer 25 dowiadujemy się dopiero pod sam koniec. Może nie jest to zbyt intrygujące, ale jednak zastanawiałam się, o co chodzi z ową celą z tytułu. I musiałam przebrnąć przez 3/4 książki, aby w końcu do niej dotrzeć. A to nie jest przyjemne miejsce.
O, czytam i dalej i mamy w końcu poważne słownictwo, ale użyte jak w całej książce w dość dziwny sposób: czy gdyby ktoś chciał Was zabić, to byście mówili "jest Pan popier..."? Szacunek przede wszystkim, jak widać.
Końcówkę ledwo przeżyłam. Była bardzo schematyczna, jak we wszystkich powieściach o dobrych i złych bohaterach. Ostatnie 20 stron to grzęzawisko, ale zmusiłam się do tego poświęcenia, abym mogła kliknąć na lubimyczytać, że przeczytałam.
Podsumowując: to książka, która nie skradła mojego serca, za dużo w niej standardowych chwytów. Jeśli ktoś z Was czyta średnio 2 książki rocznie, to może chwyci przynętę, ja niestety znam tego typu powieści na wskroś. I jaka szkoda, że tak mało w tej książce o chłopcu z zespołem Tourette'a było o samej chorobie. Może wyrosłam z typu typu przygodówek.
Moja ocena: 2,5/5
Czasami odzywały się we mnie głosy dorosłej kobiety, która skręca się na takie przekleństwa typu "o w dupę pawiana". Chyba w tej kwestii jestem minimalistką i wolę raz a porządnie.
Wszelkie bardzo dorosłe przekleństwa typu "ten los jest popierzony" jakoś mi nie pasowały do 15-latków. Załóżmy (bez spojlerów), że zabijają nam matkę, ojca i labradora, a naszą jedyną odpowiedzią jest "w dupę pawiana". Prędzej skwitowałabym tak sytuację, w której ktoś wyjadł mi ulubiony dżem.
Za to muszę przyznać, że bardzo ciekawego zadania doświadczył główny bohater na około 296 jestem pod wrażeniem okrucieństwa autora. Rozumiem, że powieść musi przede wszystkim być interesująca i czasami dość kontrowersyjna, ale jak już lecimy po bandzie, to może warto czasami zrezygnować ze sztucznej otoczki przekleństw "o kurczę".
stronie. Jak na młodzieżową książkę,
I co ciekawe, czym jest cela numer 25 dowiadujemy się dopiero pod sam koniec. Może nie jest to zbyt intrygujące, ale jednak zastanawiałam się, o co chodzi z ową celą z tytułu. I musiałam przebrnąć przez 3/4 książki, aby w końcu do niej dotrzeć. A to nie jest przyjemne miejsce.
O, czytam i dalej i mamy w końcu poważne słownictwo, ale użyte jak w całej książce w dość dziwny sposób: czy gdyby ktoś chciał Was zabić, to byście mówili "jest Pan popier..."? Szacunek przede wszystkim, jak widać.
Końcówkę ledwo przeżyłam. Była bardzo schematyczna, jak we wszystkich powieściach o dobrych i złych bohaterach. Ostatnie 20 stron to grzęzawisko, ale zmusiłam się do tego poświęcenia, abym mogła kliknąć na lubimyczytać, że przeczytałam.
Podsumowując: to książka, która nie skradła mojego serca, za dużo w niej standardowych chwytów. Jeśli ktoś z Was czyta średnio 2 książki rocznie, to może chwyci przynętę, ja niestety znam tego typu powieści na wskroś. I jaka szkoda, że tak mało w tej książce o chłopcu z zespołem Tourette'a było o samej chorobie. Może wyrosłam z typu typu przygodówek.
Moja ocena: 2,5/5
Fate Sucks.— Michael Vey, The Prisoner of Cell 25
Miłego czytania i do usłyszenia!
zdjęcia: tumblr.com