Life After Theft - Aprilynne Pike W Polsce Aprilynne Pike znana jest z młodzieżówki pt. "Skrzydła Laurel". Sama gwiazda Disney'a, Miley Cyrus, miała zagrać w adaptacji tej książki. Jak z filmem wyjdzie - tego nie wiem. Jednak wiadomo, że już niedługo wychodzi nowa książka Pike, tym razem zupełnie inna. Jak wiadomo, przenoszenie się do nowej szkoły rzadko bywa spełnieniem nastoletnich marzeń. Tym bardziej...
Nasz piękny Stary Kontynent bardzo często zachwyca się książkami zza oceanu. Zombie, jednorożce i sadomasochistyczny facet w białym kołnierzyku. Nie wolno zapomnieć o skaczących po drzewach wampirach. Sama to wszystko łykam jak małe dziecko, zachwycając się płomiennymi romansami upadłych aniołów w typowych high schoolach.
Ostatnio jednak natrafiłam na książkę, która przykuła moją uwagę. Im dłużej za nią biegałam, tym trudniej było ją zdobyć. Dlatego los sprawił, że została mi pożyczona całkowicie przypadkowo. I tak przypadkowo zaczęłam ją czytać. Brawo, Niemcy. Warto zaznaczyć, że rzadko to mówię, a tym bardziej piszę.
Autorka Trylogii Czasu z pochodzenia jest Niemką. Dawniej imała się wszelkich prac, mam nadzieję, że nie była żywicielką wszy jak Herbert, ale dopiero pisanie przyniosło jej spełnienie i samorealizację. Zaczęła tworzyć dla innych Helg w swoich książkach dla kobiet. Jak się okazuje, nadwiślańska dziewczyna też się w tym wszystkich zaczytuje z przejęciem.
Historia opowiada o dziewczynie Gwen, która, jak się okazuje po różnych zagmatwaniach, posiada gen podróżowania w czasie. Fakt sam w sobie niesamowity, jednak akcji i dreszczyku emocji zapewnia tajemnicza grupa, która zrzesza wszelkich tego typu podróżników. Na przełomie wieków jest ich dwunastu. I każdy musi oddać kropelkę krwi do chronografu, jeśli chce zapobiec niekontrolowanym przeskokom między dinozaurami i Cinemaxem. Problem pojawia się wtedy, kiedy jeden z chronografów zostaje ukradziony...
Kerstin Gier stworzyła hermetyczny świat, w którym na każdym kroku spotykamy jakąś tajemnicę i hasła dostępu. Nie wyjaśniając wszystkiego zmusiła mnie, rządną przygód czytelniczkę, do sięgnięcia po kontynuację trylogii, w której mam nadzieję otrzymać więcej odpowiedzi niż pytań.
Sam prolog wrzuca czytelnika na głęboką wodę podróży w czasie. Czytelnika zdezorientowanego, który nie wie, kim są bohaterowie, po co i dlaczego to wszystko się dzieje. Dalej jest już tylko głębiej, historia nie zwleka z akcją, chociaż jest dość sinusoidalna. Przemiennie łączy współczesność z nagłym zwrotem akcji o 100 lat wstecz. Aby urzeczywistnić stowarzyszenie fanów niecodziennych podróży, Gier wplotła do powieści niebanalne nazwiska prawdziwych osób, które w książce same miały większy lub mniejszy wpływ na wydarzenia. Nie pozwala to na oderwanie się od lektury, która pomimo swoich historycznych elementów jest zrozumiała dla każdego.
Na uznanie zasługuje także fakt, że autorka żyjąca w wszechogarniających wilkołakach, których jeszcze niedawno można było spotkać w co drugiej kinder niespodziance (teraz są to erotyczne gadżety za sprawą pani E. L. James), zdecydowała się na podróże w czasie. Motyw jak najbardziej znany, jednak przykuwa uwagę jego nowoczesna odsłona w formie nastoletniej serii wydawniczej.
Gwen jest osobą, która utożsamia przeciętność nastoletnich uczennic. Autorka prawdę mówiąc nie przedstawiła jej wad. Zestawiła jej postać z kontrastującą Charlottą, która jest ucieleśnieniem złej siostry Kopciuszka. Nie podoba mi się tak schematyczny zabieg, jaki znany jest od czasów historii biednej dziewczyny gubiącej pantofelka o północy na przyjęciu. W "Czerwieni rubinu" także występuje książę, Gideon, który jest z kolei marzeniem kolekcjonerek Bravo i fanek złych chłopców, od których serce szybciej bije, a w głowie pojawia się pustka. Zbyt typowe, zbyt młodzieżowe.
Do minusów, nie mogę się powstrzymać, zaliczyłabym także wstępy do kolejnych rozdziałów. Po prostu mnie nużyły, chociaż, tutaj z kolei plus, często wyjaśniały jakieś kwestie i dodawały czasami coś nowego. Dla mnie te urozmaicenie książki mogłoby nie istnieć.
Nadmienię tylko, że niezwykle wymowna okładka przyciąga wzrok, pomimo znanego wielu czytelnikom klasycznego zdjęcia dziewczyny na okładce (2/3 okładek z Amber chociażby). Wszystko zostało dopracowane. Chciałabym trzymać tę książkę u siebie na półce przez dłuższy okres czasu.
Podsumowując, "Czerwień rubinu" przede wszystkim zapewnia rozrywkę, odrywa od twardych podłóg w supermarketach i na parę godzin przenosi do epoki gorsetów. Książka nie szokuje, nie prowokuje, ale jest zgrabnie napisana. Stworzona z pewnym pomysłem, który zaprocentował zadowoleniem czytelniczki takiej jak ja.
Polecam fanom gatunku, chętnym na dobrą, niezobowiązującą powieść o nastoletnich misjach w wiktoriańskich czasach.
Moja ocena: 3,5/5
Ostatnio jednak natrafiłam na książkę, która przykuła moją uwagę. Im dłużej za nią biegałam, tym trudniej było ją zdobyć. Dlatego los sprawił, że została mi pożyczona całkowicie przypadkowo. I tak przypadkowo zaczęłam ją czytać. Brawo, Niemcy. Warto zaznaczyć, że rzadko to mówię, a tym bardziej piszę.
Autorka Trylogii Czasu z pochodzenia jest Niemką. Dawniej imała się wszelkich prac, mam nadzieję, że nie była żywicielką wszy jak Herbert, ale dopiero pisanie przyniosło jej spełnienie i samorealizację. Zaczęła tworzyć dla innych Helg w swoich książkach dla kobiet. Jak się okazuje, nadwiślańska dziewczyna też się w tym wszystkich zaczytuje z przejęciem.
tłumaczenie: Agata Janiszewskatytuł oryginału: Rubinrotseria/cykl wydawniczy: Trylogia Czasu tom 1Trylogia Czasu jest tak wciągająca, że w zasadzie należałoby powiedzieć: «wsysa»; jest dowcipna, a zarazem totalnie romantyczna. Pewnego dnia piętnastoletnia Gwen odkrywa, że jest posiadaczką genu podróży w czasie – niespodziewanie przemieszcza się o sto lat wstecz. Okazuje się, że nie jest jedynym podróżnikiem - istnieje całe tajne bractwo, zajmujące się kontrolą dwunastu podróżników w czasie – Gwen jest ostatnim z nich. Szybko odkrywa, że jedenastym jest bardzo atrakcyjny dziewiętnastolatek: Gideon. Ale zakochiwanie się nie jest takie proste gdy się skacze tam i z powrotem w czasie i gdy trzeba wypełnić niebezpieczną misję w XVIII. wieku.

Kerstin Gier stworzyła hermetyczny świat, w którym na każdym kroku spotykamy jakąś tajemnicę i hasła dostępu. Nie wyjaśniając wszystkiego zmusiła mnie, rządną przygód czytelniczkę, do sięgnięcia po kontynuację trylogii, w której mam nadzieję otrzymać więcej odpowiedzi niż pytań.
![]() |
japońska okładka |
Na uznanie zasługuje także fakt, że autorka żyjąca w wszechogarniających wilkołakach, których jeszcze niedawno można było spotkać w co drugiej kinder niespodziance (teraz są to erotyczne gadżety za sprawą pani E. L. James), zdecydowała się na podróże w czasie. Motyw jak najbardziej znany, jednak przykuwa uwagę jego nowoczesna odsłona w formie nastoletniej serii wydawniczej.

Do minusów, nie mogę się powstrzymać, zaliczyłabym także wstępy do kolejnych rozdziałów. Po prostu mnie nużyły, chociaż, tutaj z kolei plus, często wyjaśniały jakieś kwestie i dodawały czasami coś nowego. Dla mnie te urozmaicenie książki mogłoby nie istnieć.
Nadmienię tylko, że niezwykle wymowna okładka przyciąga wzrok, pomimo znanego wielu czytelnikom klasycznego zdjęcia dziewczyny na okładce (2/3 okładek z Amber chociażby). Wszystko zostało dopracowane. Chciałabym trzymać tę książkę u siebie na półce przez dłuższy okres czasu.
Podsumowując, "Czerwień rubinu" przede wszystkim zapewnia rozrywkę, odrywa od twardych podłóg w supermarketach i na parę godzin przenosi do epoki gorsetów. Książka nie szokuje, nie prowokuje, ale jest zgrabnie napisana. Stworzona z pewnym pomysłem, który zaprocentował zadowoleniem czytelniczki takiej jak ja.
Polecam fanom gatunku, chętnym na dobrą, niezobowiązującą powieść o nastoletnich misjach w wiktoriańskich czasach.
Moja ocena: 3,5/5
Miłego czytania i do usłyszenia!
PS: Rzekomo książka wielu osobom nie przypadła do gustu. Pod tym postem można wylać na nią wszystkie żale:)
PS: Rzekomo książka wielu osobom nie przypadła do gustu. Pod tym postem można wylać na nią wszystkie żale:)














Hej, właśnie doszłam do wniosku, że mam problem. Prawdę mówiąc, nie przeczytałam jeszcze wszystkich książek z poprzedniego stosu zdobyczy, a wyruszyłam na kolejne polowania. I tym oto sposobem zdobyłam same książki, które mnie interesują. Nie wiem, kiedy znajdę na nie czas, ale i tak się pochwalę, chociaż pewnie nie zaimponuję. No cóż, życie jest nowelą. Zapomniałam zrobić zdjęcia książkom od wyd. Dreams. Oprócz...
Mówi się, że "książka lepsza od filmu".
"Książka jest jak film w Twojej głowie"
Sama mówię "Czytam zanim obejrzę".
No i masz głupia babo. Tym razem film okazał się lepszy...
Chodziłam za Ianem McEwanem jak pan Menel za zbawiennymi 50. groszami, ponieważ od dłuższego czasu słyszałam o jego powieściach bijących na głowę wszystkie dzieła Paulo Coelho. Los jednak zesłał mi najpierw ekranizację jego chyba najsłynniejszej książki (warto zapoznać się także z "Amsterdem", do dużo nagród zdobył holender). Warto nadmienić, że ekranizacja wyszła spod igły mojego aktualnego ulubieńca wśród reżyserów, którym jest Joe Wright.
Przepiękne obrazy, świetnie zestawione ze sobą różne wątki, idealni aktorzy (Keira potrafi zagrać i u Jane Austen i niezrównoważoną psychicznie równie przekonująco). Krótko mówiąc, oglądając film "Pokuta" nie odnosiłam wrażenia, jakobym była jedną z tych zdesperowanych kobiet pragnących taniego i szybkiego romansu. Wszystko było na wyższym, idealnie wypolerowanym poziomie, który z godnością zdałby wszelkie testy białej rękawiczki.
Dla wszystkich fanów tego filmu wrzucam jeszcze smutniejszy filmik odpowiadający nastrojowi powstałemu w ekranizacji powieści. Dodam, że zawiera liczne spojlery, bez których prawdopodobnie nie miałby sensu. Muzyka porusza wszelkie struny zagrzybiałych serc. Chyba, że ktoś nie przepada za smętami. Uwielbiam takie domowe produkcje użytkowników youtube.

To ten typ romansów, których nie można zajadać tanimi krakersami. W filmie leją się łzy, przed telewizorem leją się łzy, a "Pamiętnik" to lekkie romansidło.
Autor w powieści także zręcznie manipuluje uczuciami czytelników, którzy za każdym razem muszą spuścić z tonu, kiedy ich plany dotyczące bohaterów spalają się na panewce.
Historia niecodziennej miłości dwojga młodych ludzi, których życie przeplata się z niszczącą siłą drugiej wojny światowej to coś, do czego często sięgam. Autor zasługuje na pochwały samego zakończenia książki, które po części zaskakuje, ale w dużej mierze zostawia nas z poczuciem "co za genialny pomysł". Genialna jest też sama koncepcja z wykorzystaniem pozornie drugoplanowej postaci - Briony.
I w tej chwili zatrzymam się przy samych bohaterach. Zaznaczę, że Briony nie napawa mnie wstrętem. Pragnie podporządkowania się sobie i pewnej uwagi od otoczenia. Każdy należy do jej własnej widowni.Chce być kimś wyjątkowym. Mierzyła ponad swój stan i dlatego musiała odbyć pokutę za swoją pychę, złość, cokolwiek nią kierowało. Jednak 13 lat to przecież idiotyczny wiek. Bez obrazy, ale ja jako 13 latka kręciłam swój własny teledysk do "To nie ja byłam Ewą" Edyty Górniak.
Kreacja kochanków nie odbiega aż tak bardzo od innych romansów. Czy można w ogóle powiedzieć, że odbiega od rzeczywistości? Mamy młodych, zbuntowanych, pragnących życia ludzi, którzy sprawiają wrażenie ptaków, które nie mogą wyrwać się ze swojej klatki.
Cecilia to bohaterka żyjąca w swoim bałaganie pośród książek. Jest uparta, cierpliwa i dumna, co dowodzi w dalszej części powieści. Moją uwagę przyciągnął jednak Robbie Turner, który jest idealnym romantykiem w tej książce. Wojna go zmienia, zmienia też jego postrzeganie świata, wartości i cele. Nie zmieniła jedynie jego uczucia i zakurzonych wspomnień. No i jak świetnie wygląda z fają w ustach:) Przynajmniej w filmie, ale musiałam o tym wspomnieć.
Wszystko pięknie, jednak rozczarowałam się (nie chcę zdradzać fragmentu fabuły, ale muszę to uwzględnić) wybuchem ich miłości. Wzięła się znikąd. Jest to tak mało realistyczne, jak i fascynujące. W końcu czy jedno zdanie potrafiło otworzyć zadymione od zdecydowanie za dużej ilości papierosów uczucia? Myślę, że niejeden młokos próbował tekstu niczym z "Pokuty", kiedy uskuteczniał chamski podryw na dyskotece. I myślę także, że z mizernym skutkiem. Najwidoczniej zabrakło tego czegoś, co pojawia się nagle między bohaterami. I tak samo prędko znika, zostawiając za sobą jedynie wspomnienia ulotnej chwili.
Nie podoba mi się sposób przedstawienia wydarzeń. Każdy bohater ma swoją część, która trwa aż do końca jego historii. Wątki się nie przeplatają, nie uzupełniają tak jak w filmie. Całość gromadzi się w czytelniku aż do spektakularnego finału w 1999 roku w Londynie.
Podsumowując, koncepcja "Pokuty" zasługuje na owacje. Historia została zrealizowana porządnie, jednak po bardzo dobrej ekranizacji spodziewałam się genialnej książki. Wszystko w wykonaniu jest przyzwoite, a język przystępny. Od takiej miłości oczekiwałam czegoś więcej. Może jestem rozgoryczona zakończeniem? Raczej pod wrażeniem. Niezmiennie tego typu zakończenia historii wywołują u mnie poczucie, że to jest lepsze od wielu pisanych na jedno kopyto lovestories z napisem FIN na końcu 345 odcinka.
Polecam zarówno mężczyznom jak i kobietom, ponieważ książka McEwana to nie tylko dwójka zakochanych w sobie ludzi. To rozrachunek z wojną, z sumieniem i małą dziewczynką, która widziała zbyt dużo i zbyt dużo sobie wyobrażała.
Moja ocena: 4/5
"Książka jest jak film w Twojej głowie"
Sama mówię "Czytam zanim obejrzę".
No i masz głupia babo. Tym razem film okazał się lepszy...
tytuł: Pokuta
autor: Ian McEwantłumaczenie: Andrzej Szulctytuł oryginału: AtonementPowieść o wielowarstwowej fabule poruszająca tematy miłości, wojny, grzechu i odkupienia. Kawał wyśmienitej prozy przez wielu krytyków uznany za arcydzieło, odkrywający meandry ludzkiej świadomości.
W pewien upalny ranek 1935 roku trzynastoletnia Briony Tallis jest przypadkowym świadkiem sceny miłosnej pomiędzy młodym Robbiem a swoją starszą siostrą Cecilią. Wyobraźnia dziewczynki podsuwa jej różne interpretacje tego wydarzenia, co prowadzi do tragedii. Wybucha II wojna światowa, Briony zostaje pielęgniarką, stawia pierwsze kroki jako pisarka. Zdaje sobie sprawę z wyrządzonego przez siebie zła. Pisarstwo staje się jej pokutą, a kolejne wersje pisanej opowieści coraz bardziej przybliżają ją do prawdy owych kilku upalnych dni. Ale czy w tym wypadku pokuta może oznaczać odkupienie?
Chodziłam za Ianem McEwanem jak pan Menel za zbawiennymi 50. groszami, ponieważ od dłuższego czasu słyszałam o jego powieściach bijących na głowę wszystkie dzieła Paulo Coelho. Los jednak zesłał mi najpierw ekranizację jego chyba najsłynniejszej książki (warto zapoznać się także z "Amsterdem", do dużo nagród zdobył holender). Warto nadmienić, że ekranizacja wyszła spod igły mojego aktualnego ulubieńca wśród reżyserów, którym jest Joe Wright.
Przepiękne obrazy, świetnie zestawione ze sobą różne wątki, idealni aktorzy (Keira potrafi zagrać i u Jane Austen i niezrównoważoną psychicznie równie przekonująco). Krótko mówiąc, oglądając film "Pokuta" nie odnosiłam wrażenia, jakobym była jedną z tych zdesperowanych kobiet pragnących taniego i szybkiego romansu. Wszystko było na wyższym, idealnie wypolerowanym poziomie, który z godnością zdałby wszelkie testy białej rękawiczki.
Dla wszystkich fanów tego filmu wrzucam jeszcze smutniejszy filmik odpowiadający nastrojowi powstałemu w ekranizacji powieści. Dodam, że zawiera liczne spojlery, bez których prawdopodobnie nie miałby sensu. Muzyka porusza wszelkie struny zagrzybiałych serc. Chyba, że ktoś nie przepada za smętami. Uwielbiam takie domowe produkcje użytkowników youtube.

To ten typ romansów, których nie można zajadać tanimi krakersami. W filmie leją się łzy, przed telewizorem leją się łzy, a "Pamiętnik" to lekkie romansidło.
Autor w powieści także zręcznie manipuluje uczuciami czytelników, którzy za każdym razem muszą spuścić z tonu, kiedy ich plany dotyczące bohaterów spalają się na panewce.
Historia niecodziennej miłości dwojga młodych ludzi, których życie przeplata się z niszczącą siłą drugiej wojny światowej to coś, do czego często sięgam. Autor zasługuje na pochwały samego zakończenia książki, które po części zaskakuje, ale w dużej mierze zostawia nas z poczuciem "co za genialny pomysł". Genialna jest też sama koncepcja z wykorzystaniem pozornie drugoplanowej postaci - Briony.
I w tej chwili zatrzymam się przy samych bohaterach. Zaznaczę, że Briony nie napawa mnie wstrętem. Pragnie podporządkowania się sobie i pewnej uwagi od otoczenia. Każdy należy do jej własnej widowni.Chce być kimś wyjątkowym. Mierzyła ponad swój stan i dlatego musiała odbyć pokutę za swoją pychę, złość, cokolwiek nią kierowało. Jednak 13 lat to przecież idiotyczny wiek. Bez obrazy, ale ja jako 13 latka kręciłam swój własny teledysk do "To nie ja byłam Ewą" Edyty Górniak.
Kreacja kochanków nie odbiega aż tak bardzo od innych romansów. Czy można w ogóle powiedzieć, że odbiega od rzeczywistości? Mamy młodych, zbuntowanych, pragnących życia ludzi, którzy sprawiają wrażenie ptaków, które nie mogą wyrwać się ze swojej klatki.
Cecilia to bohaterka żyjąca w swoim bałaganie pośród książek. Jest uparta, cierpliwa i dumna, co dowodzi w dalszej części powieści. Moją uwagę przyciągnął jednak Robbie Turner, który jest idealnym romantykiem w tej książce. Wojna go zmienia, zmienia też jego postrzeganie świata, wartości i cele. Nie zmieniła jedynie jego uczucia i zakurzonych wspomnień. No i jak świetnie wygląda z fają w ustach:) Przynajmniej w filmie, ale musiałam o tym wspomnieć.
Wszystko pięknie, jednak rozczarowałam się (nie chcę zdradzać fragmentu fabuły, ale muszę to uwzględnić) wybuchem ich miłości. Wzięła się znikąd. Jest to tak mało realistyczne, jak i fascynujące. W końcu czy jedno zdanie potrafiło otworzyć zadymione od zdecydowanie za dużej ilości papierosów uczucia? Myślę, że niejeden młokos próbował tekstu niczym z "Pokuty", kiedy uskuteczniał chamski podryw na dyskotece. I myślę także, że z mizernym skutkiem. Najwidoczniej zabrakło tego czegoś, co pojawia się nagle między bohaterami. I tak samo prędko znika, zostawiając za sobą jedynie wspomnienia ulotnej chwili.
Nie podoba mi się sposób przedstawienia wydarzeń. Każdy bohater ma swoją część, która trwa aż do końca jego historii. Wątki się nie przeplatają, nie uzupełniają tak jak w filmie. Całość gromadzi się w czytelniku aż do spektakularnego finału w 1999 roku w Londynie.

Polecam zarówno mężczyznom jak i kobietom, ponieważ książka McEwana to nie tylko dwójka zakochanych w sobie ludzi. To rozrachunek z wojną, z sumieniem i małą dziewczynką, która widziała zbyt dużo i zbyt dużo sobie wyobrażała.
Moja ocena: 4/5
FIN







John Green to jeden z aktualnie najbardziej lubianych pisarzy. Masa cytatów z jego książek na tumblrze. Autor nagrywa także filmiki na youtube i jest dość aktywny w literackim życiu. W Polsce dotychczas wydano "Szukając Alaski" (całkiem zacna, polecam). Z tego, co widzę na LC, wychodzi Gwiazd naszych wina. Książka dostała wiele nagród w Stanach Zjednoczonych, a czytelnicy płakali po niej co najmniej tydzień....
Hej, dzisiaj gonię blogerów, którzy zdążyli już pozachwycać się nad książką "Dotyk" z wyd. Dreams. Powiem szczerze, jestem wolnym czytelnikiem, który w dodatku potrafi naprawdę czytać tylko wieczorem.
Króciutkie książki jak "Mała Apokalipsa" i "Wszystko za życie" zajęły mi połowę życia do przeczytania. Po skończeniu ich lektury miałam wielką ochotę na coś niezbyt ambitnego, dlatego udałam się do mojej półeczki z ciągle nieprzeczytanymi książkami (jest ich wiele). Jako, że "Dotyk" został mi przysłany do recenzji, to się zmobilizowałam do poznania tej historii o lekko kolumbijskim (telenowelowym) tytule.
Krótko mówiąc:
Historia nie pozwala czytelnikowi się nudzić, co bezwzględnie prowadzi do ślęczenia nad książką do nieprzyzwoitych godzin. Autorka nie wprowadzała zabiegów retardacji, nie bawiła się w kilkusetstronicowe opisy przystojnej twarzy Kale'a. Za co jestem wdzięczna, bo każdy rozdział kończył się tak, że chce się rozpocząć lekturę kolejnego. Dobrze został tekst podzielony.
Uwielbiam nieoczywiste elementy książek, które sprawiają, że wyróżniają się one na tle innych młodzieżówek. Tutaj takich elementów było dużo, ale najbardziej przypadł mi do gustu ten zły i mroczny bohater. Zazwyczaj bohaterowie walczą o swoje siostry, matki i kochanki. Tutaj walka toczy się przeciwko (często wyidealizowanej w powieściach) rodzinie.
Główna bohaterka spodobała mi się, ponieważ pozbawiono jej bylejakości słodkich dziewcząt. Zauważyłam, że po Katniss z "Igrzysk Śmierci" coraz więcej takich bohaterek, które są paniami swojego losu. Wcześniej wśród powieści młodzieżowych królował typ Belli ze "Zmierzchu" (za sprawą James i "50 twarzy..." motyw kobiety uległej znowu jest na czasie, jednakże jak wiadomo, w innym kontekście:).
Dez ma charakter, plan działania i chęć walki.
Kale to bohater dość nowy, jak dla mnie. Jest silny i niebezpieczny, ale tak mało wie o życiu, że wyzwala w innych instynkty macierzyńskie. W dodatku ze swoją naiwnością bywa zabawny. Przypomina mi postać wykreowaną przez Charlaine Harris, Erica Northmana. Ten wampir w serii o Sookie Stackhouse miał epizod z utratą pamięci. Zainteresowanym odwołuję do serialu "Czysta krew". Czysta przyjemność patrzenia.
Wracając do Kale'a: nie miałam co niego żadnych obiekcji, szczerze mówiąc, polubiłam go. A to, że przy okazji jest seryjnym mordercą? Nikt nie jest idealny.
Jednak chcę przyznać, że moim ulubieńcem jest Alex. Typowy chłopak z problemami, który jest także ulubieńcem samej Jus Accardo.
Sam dar Kale'a przypomina mi film "Hanna" w reżyserii Joe'a Wrighta. Zachęcam do obejrzenia tej produkcji, bo jest całkiem ciekawa. Młoda dziewczyna urodziła się w laboratorium, ma zmodyfikowane DNA w ten sposób, że jest niezwykle silna. Zostaje przeszkolona, aby pewnego dnia móc się zemścić na pewnej agentce...
Z kolei motyw organizacji, o której nie będę się rozpisywać, aby zbytnio nie zdradzać znaczących fragmentów fabuły, jest mi znany z amerykańskiego serialu Herosi. Bennett i jego córka Claire pojawiali się w mojej głowie, kiedy czytałam pewne rozdziały "Dotyku".
Muszę przyznać, że okładka mnie lekko rozbawiła. Chłopak ze zdjęcia ma nienaturalnie niebieskie oczy, wymuskaną twarz i włosy wystylizowane na mokrą Włoszkę. Nie mój typ bohatera, ale oryginalna okładka posiada identyczne zdjęcie, dlatego nie mogę dziwić się nad wyborem wydawnictwa. Szczerze mówiąc, jestem wdzięczna za to, że nie ma wszędobylskich reklam pt. "Dotyk jest godnym następcą Igrzysk Śmierci i Niezgodnej!"
Jeśli będę miała możliwość, to z chęcią sięgnę po kontynuację serii Denazen. To dobrze wykorzystany pomysł na książkę z dużą dawką akcji, tajemniczych organizacji i spisków rządowych.
Podsumowując, to idealne styczniowe(wtedy przeczytałam książkę) zaskoczenie, które spodoba się wszelkim fanom bohaterów z supersiłami, "Herosów" i interesujących młodzieżówek z paranormalnymi elementami.
Jeśli ktoś jest zainteresowany: autorka podczas pisania słuchała Pink, Secondhand Serenade, Rob Zombie, Black Lab (przy piosence "This Night" została napisana scena Kale'a i Dez w jej pokoju).
No i dowiedziałam się, czym są jelly shoty. Całe życie się człowiek uczy.
Książkę otrzymałam od wyd. Dreams, ale nie wpłynęło to na treść mojej recenzji.
Króciutkie książki jak "Mała Apokalipsa" i "Wszystko za życie" zajęły mi połowę życia do przeczytania. Po skończeniu ich lektury miałam wielką ochotę na coś niezbyt ambitnego, dlatego udałam się do mojej półeczki z ciągle nieprzeczytanymi książkami (jest ich wiele). Jako, że "Dotyk" został mi przysłany do recenzji, to się zmobilizowałam do poznania tej historii o lekko kolumbijskim (telenowelowym) tytule.
autor: Jus Accardotytuł oryginału: Touchseria/cykl wydawniczy: Denazen tom 1wydawnictwo: DreamsPewnego dnia tajemniczy chłopak po upadku z nadrzecznego wału ląduje u stóp Deznee Cross, szalonej 17-letniej miłośniczki mocnych wrażeń. Dziewczyna uznaje to za świetną okazję, żeby wkurzyć ojca i sprowadza błękitnookiego przystojniaka do domu.
Jednak nie wszystko jest z nim w porządku. Kale zachowuje się na tyle dziwnie, że nawet Deznee zaczyna coś podejrzewać. Okazuje się, że chłopak był więziony przez Denazen Corporation, organizację, która wykorzystuje ludzi o specjalnych umiejętnościach jako broń. A umiejętności Kale'a są wyjątkowo niebezpieczne – jego dotyk zabija...
Krótko mówiąc:
Historia nie pozwala czytelnikowi się nudzić, co bezwzględnie prowadzi do ślęczenia nad książką do nieprzyzwoitych godzin. Autorka nie wprowadzała zabiegów retardacji, nie bawiła się w kilkusetstronicowe opisy przystojnej twarzy Kale'a. Za co jestem wdzięczna, bo każdy rozdział kończył się tak, że chce się rozpocząć lekturę kolejnego. Dobrze został tekst podzielony.
Uwielbiam nieoczywiste elementy książek, które sprawiają, że wyróżniają się one na tle innych młodzieżówek. Tutaj takich elementów było dużo, ale najbardziej przypadł mi do gustu ten zły i mroczny bohater. Zazwyczaj bohaterowie walczą o swoje siostry, matki i kochanki. Tutaj walka toczy się przeciwko (często wyidealizowanej w powieściach) rodzinie.
Główna bohaterka spodobała mi się, ponieważ pozbawiono jej bylejakości słodkich dziewcząt. Zauważyłam, że po Katniss z "Igrzysk Śmierci" coraz więcej takich bohaterek, które są paniami swojego losu. Wcześniej wśród powieści młodzieżowych królował typ Belli ze "Zmierzchu" (za sprawą James i "50 twarzy..." motyw kobiety uległej znowu jest na czasie, jednakże jak wiadomo, w innym kontekście:).
Dez ma charakter, plan działania i chęć walki.
Kale to bohater dość nowy, jak dla mnie. Jest silny i niebezpieczny, ale tak mało wie o życiu, że wyzwala w innych instynkty macierzyńskie. W dodatku ze swoją naiwnością bywa zabawny. Przypomina mi postać wykreowaną przez Charlaine Harris, Erica Northmana. Ten wampir w serii o Sookie Stackhouse miał epizod z utratą pamięci. Zainteresowanym odwołuję do serialu "Czysta krew". Czysta przyjemność patrzenia.
Wracając do Kale'a: nie miałam co niego żadnych obiekcji, szczerze mówiąc, polubiłam go. A to, że przy okazji jest seryjnym mordercą? Nikt nie jest idealny.
Jednak chcę przyznać, że moim ulubieńcem jest Alex. Typowy chłopak z problemami, który jest także ulubieńcem samej Jus Accardo.
Sam dar Kale'a przypomina mi film "Hanna" w reżyserii Joe'a Wrighta. Zachęcam do obejrzenia tej produkcji, bo jest całkiem ciekawa. Młoda dziewczyna urodziła się w laboratorium, ma zmodyfikowane DNA w ten sposób, że jest niezwykle silna. Zostaje przeszkolona, aby pewnego dnia móc się zemścić na pewnej agentce...
Z kolei motyw organizacji, o której nie będę się rozpisywać, aby zbytnio nie zdradzać znaczących fragmentów fabuły, jest mi znany z amerykańskiego serialu Herosi. Bennett i jego córka Claire pojawiali się w mojej głowie, kiedy czytałam pewne rozdziały "Dotyku".
Muszę przyznać, że okładka mnie lekko rozbawiła. Chłopak ze zdjęcia ma nienaturalnie niebieskie oczy, wymuskaną twarz i włosy wystylizowane na mokrą Włoszkę. Nie mój typ bohatera, ale oryginalna okładka posiada identyczne zdjęcie, dlatego nie mogę dziwić się nad wyborem wydawnictwa. Szczerze mówiąc, jestem wdzięczna za to, że nie ma wszędobylskich reklam pt. "Dotyk jest godnym następcą Igrzysk Śmierci i Niezgodnej!"
Jeśli będę miała możliwość, to z chęcią sięgnę po kontynuację serii Denazen. To dobrze wykorzystany pomysł na książkę z dużą dawką akcji, tajemniczych organizacji i spisków rządowych.
Podsumowując, to idealne styczniowe(wtedy przeczytałam książkę) zaskoczenie, które spodoba się wszelkim fanom bohaterów z supersiłami, "Herosów" i interesujących młodzieżówek z paranormalnymi elementami.
Jeśli ktoś jest zainteresowany: autorka podczas pisania słuchała Pink, Secondhand Serenade, Rob Zombie, Black Lab (przy piosence "This Night" została napisana scena Kale'a i Dez w jej pokoju).
No i dowiedziałam się, czym są jelly shoty. Całe życie się człowiek uczy.
Książkę otrzymałam od wyd. Dreams, ale nie wpłynęło to na treść mojej recenzji.
Miłego czytania i do usłyszenia!

.jpg)











.jpg)
Jakieś podstarzałe informacje... bring it on. Film Kate Winslet w ekranizacji "Niezgodnej"? Trwają poszukiwania osób, które przyciągną do kin nawet tych, którzy jeszcze nie czytali książki "Niezgodna". Wiele portali podaje do wiadomości publicznej informację, jakby Kate Winslet była w trakcie rozmów dotyczących jej udziału w produkcji. Nie znamy jednak roli, jaką mogłaby odegrać w filmie. Niektórzy stawiają na Jeanine Matthews, jednak nie wiadomo....
Musiałam rozchodzić buty na bal maturalny (HAHA, B-A-L), także mentalnie bawiłam się już na imprezach Gatsby'ego nie wychodząc z domu. Siedziałam w 12cm szpilkach w Stanach Zjednoczonych, w jednym z najbardziej wystawnych domów. Blichtr i cekiny. A wśród tego wszystkiego nieszczęśliwy Gatsby.
To kolejna książka z mojego osobistego wyzwania TOP 100 książek BBC:
Być pięknym i bogatym z dożywotnim wstępem do domu tytułowego Gatsby'ego - to znaczy pięknie żyć.
Książka była dobra, chociaż miałam wobec niej wysokie oczekiwania. Domagałam się czegoś kontrowersyjnego, akcji która przypomina bardziej Niagarę od leciwej Wisły. Liczyłam na dzieło z rozmachem, otrzymałam blichtr. Całość czytało się szybko i bez problemów, ale już teraz nie pamiętam kilku imion bohaterów.
Najbardziej fascynujący jest sam Gatsby. To on napędza czytelnika, intryguje swoją przeszłością i zachwyca bezgranicznym oddaniem i wiernością. Budzi trochę politowanie nad jego naiwnością i tym pustym życiem. Po obejrzeniu zwiastunu najnowszej ekranizacji, Jay Gatsby ma dla mnie twarz DiCaprio. Koniec.
Dlaczego tylko Gatsby przyciągnął moje zainteresowanie i wzbudził pozytywne uczucia? Otóż główny bohater, Nick, jest obrzydliwie przezroczystą postacią, bez charakteru. Pomimo 30 lat na karku. Z kolei Daisy to jedna z tych denerwujących bohaterek, którymi miota się od kąta do kąta, a jedyne na co się użala to ból głowy. Fitzgerald stworzył obłudnych, irytujących, infantylnych bohaterów z elitarnymi maskami na twarzach. Współczuję im. Co ciekawe, po przeczytaniu biografii autora nieuchronnie dochodzi się do wniosku, że duża część książki jest autobiograficzna.
Akcja rozpoczyna się dopiero w połowie książki. Zresztą bohaterowie za dużo nie robią. Głównie spotykają się ze sobą i rozmawiają na różne, przeważnie płytkie, przesadnie grzecznościowe, tematy. W takiej sytuacji należy dodać trochę pieprzu do książki. I tak się stało za pomocą wszelkich pokręconych romansów.
To piękne historia trudnej miłości, w której uczucie schodzi na dalszy plan. Chociaż akcja rozgrywa się w latach 20. XX wieku, to odnosiłam wrażenie jakby konwenanse wyciągnięte zostały wprost od Jane Austen. Specjalnie uwidoczniona była sztuczność zachowań i zostały pokazane braki w mózgach niektórych osób. Bawiły mnie także pewne rasistowskie teksty typu "jak tak dalej pójdzie, to niedługo murzyny będą się żenić z białymi!". Co za czasy, co za ciasnota umysłu. Jednak dobrze, że pewne rzeczy się zmieniły. Chociaż wiele z nich wcale nie przybrało innego kształtu, dlatego "Wielki Gatsby" może znaleźć dla siebie miejsce w naszych wielce technologicznych czasach. Prawdopodobnie w 2013 roku byłby właścicielem sieci supermarketów, a nie drogerii, jak twierdził w książce.
A maju wychodzi film, dlatego też skłoniłam się ku tej książce już teraz. (CZYTAM ZANIM OBEJRZĘ) Z wielką chęcią obejrzę te widowisko. I znowu mam wysokie wymagania, ale teraz przynajmniej będę wiedziała, czego się konkretnie spodziewać. Żadnych gangów i mafii z lat 20.
Zwiastun filmu dla zainteresowanych: klik klik
Według mojej skromnej osoby, najlepsza część książki paradoksalnie rozpoczyna się od końca. Mam na myśli to, jak szybko wtedy wszystko się toczy, jak wychodzą wszelkie cechy charakterów. Sam koniec zadziwia i daje do myślenia. Ratuje inne potknięcia w mojej ocenie.
Podsumowując:"Wielki Gatbsy" jest zdecydowanie przeznaczony fanom jazzu, lat 20. XX wieku, Fitzgeralda i lekko autobiograficznych powieści z dużymi pieniędzmi i kłopotami z miłością w tle. To zdecydowanie klasyka, zresztą owa książka jest lekturą szkolną w wielu szkołach średnich w Stanach Zjednoczonych.
Moja ocena: 3,5/5
Kto chce zagrać w grę: klik klik
Wszystkie creditsy do kochanych tumblrowiczów.
To kolejna książka z mojego osobistego wyzwania TOP 100 książek BBC:
43. The Great Gatsby, F Scott Fitzgerald
tytuł: Wielki Gatsby
autor: Francis Scott Fitzgerald
tytuł oryginału: Great GatsbyWielki Gatsby - najsłynniejsza powieść F. Scotta Fitzgeralda - w chwili ukazania się został uznany za najpełniejszy obraz ,,straconego pokolenia", którego dojrzewanie do dorosłości przypadło na lata pierwszej wojny światowej.
Romantyczna miłość, przyjaźń, amerykański sen o szczęściu i sukcesie dostępnym dla każdego to stereotypy, które przynoszą głównemu bohaterowi - Jayowi Gatsby'emu, parweniuszowi przedzierzgniętemu w bogacza - tragiczne rozczarowanie. Miłość zniszczył kult pieniądza, przyjaźń okazała się pustym słowem, a sukces finansowy nie wprowadził go tak naprawdę do ,,lepszej" sfery.
Być pięknym i bogatym z dożywotnim wstępem do domu tytułowego Gatsby'ego - to znaczy pięknie żyć.
Książka była dobra, chociaż miałam wobec niej wysokie oczekiwania. Domagałam się czegoś kontrowersyjnego, akcji która przypomina bardziej Niagarę od leciwej Wisły. Liczyłam na dzieło z rozmachem, otrzymałam blichtr. Całość czytało się szybko i bez problemów, ale już teraz nie pamiętam kilku imion bohaterów.
Najbardziej fascynujący jest sam Gatsby. To on napędza czytelnika, intryguje swoją przeszłością i zachwyca bezgranicznym oddaniem i wiernością. Budzi trochę politowanie nad jego naiwnością i tym pustym życiem. Po obejrzeniu zwiastunu najnowszej ekranizacji, Jay Gatsby ma dla mnie twarz DiCaprio. Koniec.
Dlaczego tylko Gatsby przyciągnął moje zainteresowanie i wzbudził pozytywne uczucia? Otóż główny bohater, Nick, jest obrzydliwie przezroczystą postacią, bez charakteru. Pomimo 30 lat na karku. Z kolei Daisy to jedna z tych denerwujących bohaterek, którymi miota się od kąta do kąta, a jedyne na co się użala to ból głowy. Fitzgerald stworzył obłudnych, irytujących, infantylnych bohaterów z elitarnymi maskami na twarzach. Współczuję im. Co ciekawe, po przeczytaniu biografii autora nieuchronnie dochodzi się do wniosku, że duża część książki jest autobiograficzna.
Akcja rozpoczyna się dopiero w połowie książki. Zresztą bohaterowie za dużo nie robią. Głównie spotykają się ze sobą i rozmawiają na różne, przeważnie płytkie, przesadnie grzecznościowe, tematy. W takiej sytuacji należy dodać trochę pieprzu do książki. I tak się stało za pomocą wszelkich pokręconych romansów.
To piękne historia trudnej miłości, w której uczucie schodzi na dalszy plan. Chociaż akcja rozgrywa się w latach 20. XX wieku, to odnosiłam wrażenie jakby konwenanse wyciągnięte zostały wprost od Jane Austen. Specjalnie uwidoczniona była sztuczność zachowań i zostały pokazane braki w mózgach niektórych osób. Bawiły mnie także pewne rasistowskie teksty typu "jak tak dalej pójdzie, to niedługo murzyny będą się żenić z białymi!". Co za czasy, co za ciasnota umysłu. Jednak dobrze, że pewne rzeczy się zmieniły. Chociaż wiele z nich wcale nie przybrało innego kształtu, dlatego "Wielki Gatsby" może znaleźć dla siebie miejsce w naszych wielce technologicznych czasach. Prawdopodobnie w 2013 roku byłby właścicielem sieci supermarketów, a nie drogerii, jak twierdził w książce.
A maju wychodzi film, dlatego też skłoniłam się ku tej książce już teraz. (CZYTAM ZANIM OBEJRZĘ) Z wielką chęcią obejrzę te widowisko. I znowu mam wysokie wymagania, ale teraz przynajmniej będę wiedziała, czego się konkretnie spodziewać. Żadnych gangów i mafii z lat 20.
Zwiastun filmu dla zainteresowanych: klik klik
Według mojej skromnej osoby, najlepsza część książki paradoksalnie rozpoczyna się od końca. Mam na myśli to, jak szybko wtedy wszystko się toczy, jak wychodzą wszelkie cechy charakterów. Sam koniec zadziwia i daje do myślenia. Ratuje inne potknięcia w mojej ocenie.
Podsumowując:"Wielki Gatbsy" jest zdecydowanie przeznaczony fanom jazzu, lat 20. XX wieku, Fitzgeralda i lekko autobiograficznych powieści z dużymi pieniędzmi i kłopotami z miłością w tle. To zdecydowanie klasyka, zresztą owa książka jest lekturą szkolną w wielu szkołach średnich w Stanach Zjednoczonych.
Moja ocena: 3,5/5
Kto chce zagrać w grę: klik klik
Wszystkie creditsy do kochanych tumblrowiczów.
Miłego czytania i do usłyszenia!